30 czerwca 2015

Kolejne zmiany - proszę zaktualizujcie sobie nowy adres bloga :)

Witajcie,

piszę tu ponownie, bo wiem, że wielu z was jeszcze tu zagląda. Mój blog zmienił adres już drugi raz i mam nadzieję, że ostatni, bo teraz rozbudował się o stronę :D

Serdecznie zapraszam!

24 marca 2015

Zmiany ;) nowy adres bloga ;)

Witajcie ;)

po wielu zapowiedziach na Facebooku (można polubić stronę mojego bloga) nadeszła w końcu ta chwila, kiedy blog przeniesiony został  - oczywiście przez mojego męża na inny serwer i nowy post z soboty można przeczytać TU o tym jak się (nie)porównywać i (nie)kłócić po ślubie.

Zapraszam do korzystania, czytania, komentowania, lub wysyłania wiadomości prywatnych jak do tej pory, będzie mi bardzo miło mogąc Wam w jakimś stopniu pomagać jednocześnie dzieląc się tym co dla mnie ważne ;)

Już wkrótce tutaj udostępnię Wam również moją stronę, która powstaje.

Zatem do zobaczenia pod nowym adresem!

Inwestująca

17 marca 2015

Skąd wiedziałam, że to TEN?


   W związku z wiadomościami jakie od Was otrzymałam w ostatnich dwóch tygodniach zrodziła się potrzeba napisania postu o miłości małżeńskiej i wątpliwościach przed ślubem. Skąd wiadomo, że to TA, że to właśnie TEN-jedyny? Jak zdobyć pewność?Czy w ogóle można być pewnym?



   Jeśli myślicie, że napiszę o tych wątpliwościach z autopsji, to się mylicie, bo jestem jakimś ewenementem, który nie miał wątpliwości i co ciekawe mój mąż też twierdzi, że ich nie miał ;) Także jedyne czego nie byliśmy pewni, to jak ogarniemy życie finansowo, ale ponieważ oboje nie jesteśmy szaleńczo przywiązani do rzeczy materialnych, to doszliśmy do wspólnego wniosku, że nie zginiemy. A skąd wiedziałam, że to Ten? Otóż nie wiedziałam, ale podjęłam świadomą decyzję, że przyjmuję odpowiedzialność za tą konkretną osobę, która została mi dana
W naszym życiu pojawia się kilka takich osób, nie jesteśmy skazani, skazane na jedną, ale po podjęciu decyzji i przyjęciu tej osoby jako współmałżonka nie możemy już go/jej zmieniać i zastanawiać się „co by było gdyby…”. To niszczy nie tylko naszą relację, ale i nas samych. Przyjmujemy dar drugiego człowieka, jednocześnie ofiarowując siebie, naszą przyszłość. Marta przepięknie opisała ścisłe, nierozerwalne w miłości małżeńskiej przeplatanie się owej odpowiedzialności, poczucia bezpieczeństwa i zaufania, choć tu chciałby się dopowiedzieć: ZAWIERZENIA Jemu. W zasadzie, to po zaręczynach już trzeba się uczyć wybierać dobro JEGO/JEJ a nie rodziców, kolegów, przyjaciółek. To początek drogi planowania wspólnej przyszłości, nie z ukochaną mamusią (zwłaszcza megatoksyczną jak moja), tatusiem, nawet bliska przyjaciółka, czy kumpel nie powinien  być wtajemniczany w Wasze decyzje, ponieważ powinny być TYLKO Wasze!!! A dlaczego? Bo „opuści człowiek ojca i matkę…” i TYLKO wtedy w całkowitym zawierzeniu współmałżonkowi może realizować powołanie do szczęścia w małżeństwie.
   A wracając do tematu, to nie napiszę jak powinien wyglądać idealny związek, żeby można było być pewnym, że to ten do końca życia, nie dam gotowej recepty, ale zwrócę uwagę, na istotne szczegóły budujące nasz związek i to czego dobrze by było się wystrzegać.
  1. Czy znamy siebie nawzajem? - tzn. czy rozmawiamy ze sobą, otwierając serce przed tą drugą osobą i czy jest to odwzajemnione. Niby proste, ale jak często okazuje się, że osoby, które znamy wiele lat, dokonują rzeczy, których byśmy się nie spodziewali. To nigdy nie jest nagłe odsunięcie, ale proces, w którym pozwalamy by dusza kogoś bliskiego oddaliła się, odwróciła, a nawet zamknęła na nas. Tak jak na początku znajomości jesteśmy siebie ciekawi, wchłaniamy informacje, poznajemy poprzez każde słowo, gest, tak trzeba przez całe życie wciąż poznawać i umożliwić bycie poznanym.
  2. Czy spędzamy ze sobą czas dzieląc pasje? - jak spędzacie wspólny czas i ile go jest? Czy to tylko kilka godzin na kino, kolację, albo wyjście ze znajomymi np.: na kręgle? Czy poza rozmowami i wspólną bliskością robicie jeszcze coś razem? I nie chodzi mi o granie czy oglądanie filmów na komputerze! Ale o chodzenie po górach, wspólne czytanie, żeglowanie, zwiedzanie świata, wolontariat i wiele innych zainteresowań, które was razem pochałaniają. Coś co buduje was jako parę, jako narzeczonych i w przyszłości pozwoli wam zwalczyć rutynę w związku, albo odkryć współmałżonka na nowo.
  3. Czy szanujemy i jesteśmy szanowani? - zdaję sobie sprawę z tego, że dla niektórych ten punkt jest tak oczywisty, że nie warto o nim wspominać, jednak z racji zawodu doradcy i z ostatnich wiadomości jakie otrzymuję po wpisach na blogu ciągle słyszę o doświadczaniu braku szacunku w małżeństwie. Wiele osób myli przedślubne okazywanie zainteresowania z okazywaniem szacunku, a później w codziennym życiu doświadcza wielu przykrych i bolesnych momentów, które ranią i poniżają ich nie tylko jako żonę/męża, ale w ogóle jako człowieka. Takie chwile odzierają z godności i zaniżają poczucie własnej wartości. Trudne i nierzadko nieakceptowalne zachowanie mamy tendencję tłumaczyć ciężkim dniem w pracy, stresem związanym z dojazdami, problemami finansowymi, złym towarzystwem. Prawdziwy szacunek wiąże się jednak ze wspomnianą odpowiedzialnością za drugiego i z poczuciem bezpieczeństwa. Nie możemy zakładać, że POTEM się wszystko zmieni, POTEM się ułoży, POTEM ja jego/ją wychowam, POTEM ona/on się zmieni. Jeśli przed ślubem tego nie ma, to POTEM na pewno nic się nie zmieni, chyba że na gorsze…
  4. Czy znamy swoje słabości i trudne życiowe momenty? - ten punkt wiąże się z pierwszym, ale chodzi mi o podkreślenie konieczności powierzenia swojej przeszłości małżonkowi. Musimy opowiedzieć o ważnych, choć trudnych sprawach z naszego życia „sprzed”, bo tylko na prawdzie i szczerości możemy zbudować coś pięknego. Dlaczego to takie ważne skoro mamy prawo do prywatności nawet w małżeństwie? Ponieważ ta druga osoba powinna wiedzieć, że było np. coś bolesnego i trzeba uważać, że to nie jego/jej wina ale to nasze wcześniejsze przykre doświadczenia nas zraniły i wpływają na teraźniejszość.
  5. Czy wspieramy siebie nawzajem jako odrębne osoby? - a dokładniej, czy każde z osobna ma możliwość rozwijania siebie, swoich indywidualnych pasji, swojej sfery duchowej albo fizycznej bez szkody dla związku? Czy doświadczamy negacji, niezrozumienia czy nawet ataku? Jeśli chłopak lub dziewczyna lekceważą szkołę czy pracę jaką wykonuje ta druga osoba, jeśli wyrażają się niepochlebnie o jej/jego osiągnięciach, to po ślubie nie dosyć, że to nie zniknie, nie zmniejszy się, ale wręcz przeciwnie może eskalować. W takim wypadku należałoby się zastanowić, czy ten ktoś nie wzmacnia swojego poczucia wartości poprzez poniżanie innych. To niezwykle krzywdzące postępowanie.
  6. Czy wasze wartości i spojrzenie na życie są wspólne? - a może wręcz przeciwnie? Tylko macie nadzieję, że jakoś sprzeczne poglądy da się pogodzić. Otóż informuję grzecznie, że przy braku porozumienia w tych kwestiach niewielu parom (do 15%) udaje się zgodnie i we wzajemnej miłości przeżyć dłużej niż 2-3 lata, a potem zaczynają się schody. Sama osobiście znam tylko jedną taką parę, a od pozostałych wciąż dowiaduję się o rozstaniach i trudnościach.


   To tylko kilka z ważnych kwestii, jakie w znacznym stopniu determinują to czy małżeństwo będzie piękne, szczęśliwe, udane. Wciąż nasuwają mi się kolejne więc być może wkrótce ukaże się kolejny post z tym zagadnieniem ;)
   Wprawdzie mój staż małżeński jest dość krótki (choć wiem, że bywają krótsze!), to pozwolę sobie zaznaczyć jako pewnik, że małżeństwo powinno wydobywać z nas ukryte talenty, możliwości, odkrywać nasze nowe-prawdziwe oblicze. Naprawdę warto doświadczyć tego bezpieczeństwa, odpowiedzialności i zaufania podczas codzienności, podczas sporów, rodzinnych spotkań, trudów realizowania planów, goszczenia u siebie bliskich znajomych. Tak, podczas takiej przeplatanki często nas wyczerpującej doświadczamy niezwykłego umocnienia i wsparcia. A nasza małżeńska miłość to przede wszystkim codzienna decyzja, że troszczę się o dobro tej drugiej osoby, a nie uleganie wzlotom (lub spadkom) uczuć i huśtawce emocjonalnej. To spokój i wsparcie w nas, w kontrastującej ekscytacji i niepewności na zewnątrz.

13 marca 2015

Małżeńskie zamyślenie: cz.7 O potrzebie bycia kochaną.

  Jest gdzieś w nas, nieraz bardzo głęboko taka potrzeba zauważenia i akceptacji, potrzeba bycia lubianą i potrzebną, przeogromna potrzeba bycia kochaną. Chcemy wiedzieć, że ktoś robi coś wyłącznie dla nas, z myślą o nas. Dopiero przez taką postawę, takie podejście czujemy się naprawdę kochane. Niezwykle ważne jest obdarowywanie nas drobiazgami typu kwiaty, czekoladki, kartki ze słowami „To dla Ciebie”, „Kupiłem/zrobiłem to dla Ciebie”. To umacnia nas, takie niedoskonałe, nieidealne w przekonaniu (jakże często zbyt wątłym!), że mimo wszystko jesteśmy ważne i kochane. To takie proste! Dlaczego? Bo bazuje na naszych podstawowych potrzebach. Ja osobiście wyłamuję się nieco z piramidy potrzeb Maslowa i stwierdzam, że długo mogę niedojadać, niedopijać i niedosypiać, ale MUSZĘ wiedzieć i czuć, że jestem kochana i potrzebna. Dopiero na tym buduję moje poczucie bezpieczeństwa i mogę myśleć o dobrym obiedzie, o własnej wartości, o nauce czy o tym czy ten obiad dobrze wygląda.


  
 Ostatnio dostałam od męża batoniki na … przerwę podczas wykładów z teorii prawa jazdy ;) po jednym na każdy dzień. To nic, że te wykłady trwają 2-3 godzin, a przerwa do 5 min, to nic, że jadę tam najedzona ciepłym obiadem, ale przecież wykłady z pewnością są takim wydatkiem intelektualno - energetycznym, że z pewnością grozi mi niebywała utrata sił i jak ja biedna wrócę do domu w takim stanie :P No więc dostałam batony i bardzo się ucieszyłam, ale nie ze słodyczy i bakalii jakie zawierały, tylko z tego, że On kupował coś specjalnie dla mnie. Bo kocha, bo myśli i pamięta.

  

  Czy da się tu zauważyć jakąś logikę? Tak, ale typowo kobiecą :) Rozum swoje, emocje swoje, a uczucia wewnątrz to zupełnie inna historia. Tu nie chodzi o nasze zwykłe codzienne poświęcenia dla wspólnego dobra, codzienne drobne rezygnacje z siebie (albo z czegoś dla siebie), ale o drobnostki, które pokażą tej drugiej ukochanej połówce o naszym przywiązaniu, o tym, że wiemy, że dla niej coś jest ważne i właśnie dlatego to coś jej ofiarujemy. Piszę w formie dla kobiet celowo, bo mężczyźni z reguły nieco inaczej odczuwają takie potrzeby, w innym stopniu. To my jesteśmy (nad)wrażliwe i jeśli nie zaspokoimy potrzeby bycia, kochaną, to wszystkie nasze osiągnięcia, całe nasze życie wydaje nam się mniej kolorowe i suche. Constanza Miriano w książce „ Poślub ją i bądź gotów dla nie umrzeć” pięknie porównuje rolę mężczyzny. Mianowicie pełni on rolę wycieraczek, które ułatwiają nam oglądanie świata przez przednią szybę. Czasem niby świeci słońce, ale szyba jest tak brudna, że nic nie widać, wtedy On włącza spryskiwacz i oczyszcza nam spojrzenie – batonami! Jednocześnie podczas ulewy jest po prostu niezbędny, bez jego pomocy nie pojedziemy w świat, nic nie zrobimy, nie załatwimy, bo nic byśmy nie widziały.
Spotkanie mojego przyszłego męża sprawiło, że niepostrzeżenie życie wywróciło mi
się do góry nogami, a właściwie, to tylko (albo aż) wszystko poprzemieszczało się w inne miejsca, czasem nabrało innej wartości, a czasem zostało zdegradowane i całkiem zniknęło. Po ślubie Jego obecność pozwoliła mi na nowo ułożyć siebie i nasz świat, co z kolei umożliwia wykluwanie się niecodziennym pomysłom, i realizowaniu ich, co wcześniej absolutnie było nierealne. Bez takich wycieraczek moje życie byłoby nierealne, choć wykonalne.

08 marca 2015

Raniąca potęga słów czyli o tym czy jestem leniwa.

   Niedawno na ulicy zobaczyłam matkę, która do swojej kilkuletniej córki mówiła „Jesteś okropna, przez Ciebie zawsze się spóźniam”. Nie mam zielonego pojęcia o co chodziło, ale dziewczynka była słodka, uśmiechnięta i ze wszystkich sił starała się nadążyć swoimi krótkimi nóżkami za matką, która prawie biegła wciąż wydłużając krok. Ten widok przypomniał mi jak silnie działają na nas słowa, jak nieraz miażdżący efekt wywierają w psychice każdego, każdej z nas (a co dopiero dziecka!). Są słowa raniące, gdy wypowiada się je raz i są inne, niby o mniejszym natężeniu negatywnym, ale wypowiadane wielokrotnie przez osobę nam bliską, dotkliwie upośledzają nasze poczucie własnej wartości. 


 
   Jak to wyglądało u Was? Czy rodzice wspierali Was i budowali, czy wręcz przeciwnie? Pytam, bo u mnie było różnie. Jak już Wiecie z postu o śpiącej królewnie, mama nie budowała mnie jako kobiety, ale ciągle wmawiała mi, że mam talent malarski (który ku jej rozpaczy marnuję), że jestem niezwykle zdolna (tylko leniwa!) i HIT! że mam dobre serce i dlatego dobieram sobie… kiepskich znajomych. Czyli były komunikaty pozytywne, było wsparcie, były oczekiwania, które miały (!) pomóc w osiąganiu w życiu więcej. Tak, to wszystko było, ale jednocześnie wciąż słyszałam, że coś marnuję, czegoś nie wykorzystuję, że mam kiepski gust i że jestem leniwa. To ostatnie to było moje przekleństwo. To jest to słowo, to określenie, które mnie tłamsiło. Sprawiało, że nic nie chciałam robić, bo jestem… leniwa. No, w końcu trzeba było zasłużyć na to określenie :P  
  A to „nicnierobienie” przejawiało się jako czytanie ogromnych ilości książek, uczestniczenie w przeróżnych warsztatach, wolontariatach, wyjazdach w góry, na kajaki, na żagle itp. Czyli „naprawdę” leżałam na tapczanie do góry brzuchem i liczyłam plamy na suficie :P 


Leniwe wyszły!!!  ;)

 
   Ale wracając do słów, które są potężną bronią i jeśli celnie je ktoś zada, może zablokować nasz rozwój, nasze życie na wiele lat. Co ta mała dziewczynka dowiadywała się w tym dniu, a może i w każdym innym też? Że JEST OKROPNA i że TO JEJ WINA, ŻE MAMIE COŚ NIE WYCHODZI. A przecież to mama jako dorosła odpowiada za organizację czasu i swojego, i dziecka!
  Zapraszam Cię teraz do zastanowienia się nad tym jakie słowa Ciebie zraniły i zamknęły? Kto je wypowiedział i dlaczego ta opinia była przez Ciebie postrzegana jako ważna? A może jeszcze nie usłyszałeś, że jesteś dobry, piękny, wartościowy, że masz wiele możliwości i od Ciebie tylko zależy co będziesz w życiu robić? Skąd o tym wiem? Bo On jest dobry i dał nam wolną wolę. Bo to On uważa, że jesteśmy piękni i doskonali i … kim my jesteśmy żeby podważać Jego zdanie? ;)
   Jeśli nadal masz wątpliwości, to proponuję pewne ćwiczenie (tylko trzeba je wykonywać codziennie przez 2 minuty, przez około 3 tygodnie): stań przed lustrem, takim dużym, a jeśli nie masz, to przed witryną, szybą albo innym swoim odbiciem i powtarzaj, patrząc sobie prosto w oczy komplementy np.: pięknie wyglądasz, jesteś dobra/y, potrafisz się dobrze umalować, świetna fryzura, doskonale radzisz obie w pracy itd. Co to da? Przede wszystkim rozpocznie proces odczarowania złych słów, ich negatywny wpływ na Ciebie się zmniejszy i zaczniesz dostrzegać swoje nowe(choć istniejące w Tobie od dawna!) zalety i szanse jakie przed Tobą się pojawiają. Śmieszne? Bardzo:) ale działa!




Zatem do dzieła! Dziś dzień kobiet, a może i Twój nowy początek?


04 marca 2015

Toksyczne relacje cz.2

  Toksyczni rodzice… tak, o tym pisałam ostatnio, ale nie zaznaczyłam, że mega zazdroszczę tym, których rodzice pomagają, wspierają ich, kształtują i ukierunkowują, jednocześnie nie wymuszając w zamian „drobnych” rzeczy, nie zmuszają do stosowania ich dobrych rad itp. Zazdroszczę, ale na szczęście dostrzegam, że dostałam od Niego oprócz toks-mamy również cud-teściową ;) Kto z Was może podpisać się pod tą drugą częścią? Niewielu prawda? I ja to dostrzegam i z tego czerpię siłę (tzn. z tego, że dostrzegam pozytywne strony życia:P)



   Dziś skupię się na grupie ludzi narzekających. W poprzednim poście tylko o nich wspomniałam, teraz temat nieco rozwinę. Dlaczego ich nie lubię? Bo jak się spotykam z kimś takim, to po kilku minutach rozmowy jestem zmęczona, a ta rozmowa przeradza się we wzajemne prześciganie w temacie kto ma gorzej. Żeby się ustrzec takiej negatywnej spirali nauczyłam się pytać: Co słychać… dobrego? (!!!) I wtedy zapada cisza. Wiecznie narzekający rozmówca musi się wysilić i znaleźć w ogromie swojego nieszczęścia czy to prawdziwego czy (w 99%) wyimaginowanego jakiś pozytyw. Niby nic takiego, ale przyznajcie sami, jak ktoś podczas rozmowy z Wami zaczyna opowiadać, jak mu to źle, jak w pracy ciężko, a płacą mało, jak to mąż czy chłopak nie potrafi postawić się mamusi, jak żona ciągle ze swoją mamą przez telefon się konsultuje w sprawie… jak sąsiad żyć nie daje, jak wszystko podrożało i w dodatku niespodziewanie tej zimy spadł śnieg, to każdemu się udzieli i też zacznie narzekać, a jak powodów braknie, to Polak potrafi i coś nazmyśla, żeby nie być gorszym…
 

Narzekający w końcu pójdzie dalej siać niepokój, a my zostajemy sami, zdołowani, choć kilka minut temu czuliśmy się szczęśliwi w ten słoneczny śnieżny dzień z perspektywą miłego popołudnia i pysznej kawy. W takim wypadku należy wdrożyć jeden z naszych mechanizmów autoterapii, ale o tym będzie oddzielny post ;)
    
  Tak, unikam czarnowidzących narzekających marud, bo po kilku naiwnych próbach poprawy ich nastroju zrozumiałam, że taka postawa stanowi sens ich życia. Oni taplają się w swoim nieszczęściu, ono ich dowartościowuje i biada temu, kto wyciągnie do nich pomocna dłoń, bo to może oznaczać zmianę, na którą nie są gotowi i której w gruncie rzeczy nie chcą.
   My za to możemy ich unikać, jeśli nie chowając się za pobliskimi drzewami, żeby wyeliminować kontakt na ulicy, to np. nie odbierając telefonów. Jeśli natomiast jesteśmy skazani na taką obecność np. w pracy i należymy do odważnych, to można wprost powiedzieć kulturalne ZAMKNIJ SIĘ! KONIEC NARZEKANIA! Jeśli nie należymy do odważnych albo narzekającym jest… szef, to hmmm… możemy założyć słuchawki lub skupić się na pracy, ewentualnie ją zmienić, bo w końcu to my mamy decydować o naszym życiu. Ale jeśli ktoś nie ma zamiaru zmienić pracy, bo to miała być praca marzeń, to może kreatywnie podejść do problemu i na każdy smutny, dołujący komunikat odpowiadać czymś pozytywnym ze swojego życia. To dodatkowo bardzo pozytywnie wpłynie na nas samych ;) Jak widzicie mamy kilka możliwości, ale najważniejsze, to nie dać się wciągnąć w spiralę narzekania.




A jak Wy sobie radzicie z narzekającymi marudami?


02 marca 2015

Toksyczne relacje cz.1

  Wciąż powracam do jakości naszych zwykłych kontaktów. Zastanawiam się jak to się dzieje, że nie zadowalają mnie gadki tylko o pierdołach, a wkurzają rozmowy prowadzące do narzekania na rzeczywistość, na życie, na męża, chłopaka, na rodziców, dzieci, pracę... Często w rozmowach wchodzimy albo dajemy się wciągać w dywagacje na temat tego, że ktoś powinien tak czy inaczej postępować. Te moje dzieci tak źle sobie radzą, a mąż to tylko przed telewizorem leży i nic nie robi, nawet talerza nie odniesie do kuchni... I żeby to była jedna czy dwie takie rozmowy, to można by jeszcze zrozumieć (w ramach terapeutycznego podejścia do ludzi). Ale nie! Z reguły to każde spotkanie zmierza właśnie w tym kierunku. Ciągłe wałkowanie tematu do niczego nie prowadzi. Ale czy prawdziwa miłość polega na tym, że kogoś zmieniamy i dopasowujemy do siebie? Czy konieczne jest zmienianie czyichś przyzwyczajeń, które niekoniecznie są błędne, ale po prostu inne? Czy nasi rodzice, czy dzieci są tacy uparci, nieznośni, że nie da się wytrzymać? A może po prostu mają inne zdanie i należałoby je uszanować? Jeśli chodzi o dzieci, to pewnie wszystko zależy od ich wieku, ale w przypadku rodziców, to dlaczego mieliby oni postępować, tak jak my sobie tego życzymy? Bo to logiczne? Dobre? Może i tak ale dla kogo? Jeśli oni podejmują jakąś decyzję, to dokonują określonego wyboru. Pozwólmy im zatem ponosić również i konsekwencje tychże wyborów. To trudne? Tak!!! Nawet bardzo! ale jeśli jesteśmy dorośli, to powinniśmy rozróżnić nasze życie od ich drogi. 

 Już wiecie, że mam nieciekawą relację z mamą, ale niedawno odkryłam analogię postępowania z nią w stosunku do rodziców wychowujących dzieci. Jeśli czegoś dziecku zabraniamy, bo jako dorośli potrafimy przewidzieć nie tylko bliższe, ale i dalsze konsekwencje działań, to podołajmy w utrzymaniu wymierzanej kary, sankcji. Nie litujmy się pod wpływem pięknego uśmiechu niewinnych oczek ;) dla dobra malucha trzeba być konsekwentnym. Tak samo z rodzicami, jeśli mówimy, że coś postanowiliśmy, coś robimy, do czegoś dążymy, to nie zmieniajmy zdania pod wpływem ich manipulacji (Łatwo mi się pisze, a sama ulegam teściowej jak wymusza przyjście na kawę czy obiad :P). To manipulacja w miarę nieszkodliwa, jednak najczęściej występuje u wielu rodziców taka, która rozbija nas, nasze życie, nasze związki.
  Zapraszam Cię teraz do zastanowienia się czy wśród twoich znajomych, rodziny może przyjaciół jest ktoś, kto ma taką toksyczną postawę? Czy jest ktoś, kto przez swoje zachowanie, opowieści odbiera Ci energię, nie pozwala dobrze przeżywać pozostałych relacji i w ogóle życia. To może być pozornie najbliższy przyjaciel, ktoś z rodziny bliższej lub dalszej, kolega/koleżanka w pracy, sąsiad. Często kogoś takiego nie możemy wyeliminować z otoczenia, ale wystarczy wiedzieć o tym jak na nas wpływa, by rozpocząć proces budowania bariery o specyficznych właściwościach. Ta bariera nie powinna pozwalać na docieranie do naszej psychiki, do naszego wnętrza negatywnej siły słów tej osoby, przy jednoczesnej przepuszczalności naszych dobrych emocji. Tak, bo powinniśmy wciąż tę osobę otaczać miłością i dobrem. 
 

  A wracając jeszcze do narzekania i wałkowania trudnych tematów. Jeszcze w narzeczeństwie musiałam rozpocząć żmudną naukę kończenia sporów, kłótni. Kusiło mnie, żeby „temat” przeżywać i przeżuwać, jak starą skarpetę, porównywać do innych sytuacji, przywoływać poprzednie kłótnie, bo to się przecież ze sobą wiąże... Jakie to kobiece prawda? Takie emocjonowanie się każdą przykrą chwilą. Jednak zrozumiałam, że w rzeczywistości, to do niczego nie prowadzi, a może jedynie ranić, tę drugą najbliższą osobę, może umniejszać Jego zaangażowanie w imię moich poronionych ambicji bycia idealną w idealnym związku. I o zgrozo! Rani też mnie! Teraz już tego prawie nie ma, ale nadal muszę pamiętać, że wałkowanie tematu, który już został omówiony, zamknięty i przebaczony jest ZŁE, ZGUBNE i naprawdę NISZCZĄCE!
To też toksyczne zachowanie, zatem eliminujmy ze swojego życia takie postawy zarówno u siebie, jak i u ludzi, wśród których żyjemy. Dojrzewanie do budowania zdrowych relacji to przecież nasze powołanie ;)



Dzisiejszy post to początek małej serii tekstów o toksycznych ludziach wokół mnie. Jestem pewna, że wokół Was również są takie osoby i w jakiś sposób nie pozwalają Wam cieszyć się każdym aspektem życia w pełni. Pora to zmienić!


27 lutego 2015

Małżeńskie zamyślenie cz. 6 W pogoni z winem, paprotką i ciepłymi relacjami z bliskimi.



  Zasiadając do pisania posta zorientowałam się, że poprzedni opublikowany jeszcze przed Wielkim Postem dotyczył eliminowania z naszego życia pewnych zgubnych dla nas nawyków. A przecież z tym właśnie kojarzy się nam post, właśnie z odmawianiem sobie czegoś. A może by tak zrobić inaczej? W końcu z natury jestem przekorna ;) Zaczęło się niewinnie przy kieliszku wina (no dobrze, nie jednym :P) podczas gry planszowej w poprzedni poniedziałek. Kolejny raz uświadomiłam sobie jak ważne są relacje z innymi, jak potrzebny jest kontakt, inne spojrzenie na te same sytuacje. Nie możemy się kisić zamknięci na świat, bo... nie ma czasu. Niby jesteśmy w kontakcie, ale NAPRAWDĘ spotkanie z drugim człowiekiem, to o wiele więcej niż facebookowe pogawędki, sms-y, czy maile na szybko wysyłane wieczorem przed spaniem (bo wcześniej szkoda czasu). Oczywiście nie mówię, tu o sytuacji kiedy mieszkamy kilkaset kilometrów od siebie czy nawet w innym kraju, ale o naszych sąsiadach, albo mieszkańcach tego samego miasta. Tak wiem, jesteśmy zabiegani, ale to nie powód żeby sobie odmawiać zdrowych, naturalnych relacji. Rozmowy, wspólnego śmiania i wspominania. 

Hmm, pierwszym momentem do takiej refleksji było niedawne spotkanie planszowo-winne i powitanie w naszym domu Zuzi – paprotki, na której będę testowała moje hodowlane zdolności. Następnie z okazji Popielca ukazało się kilka ciekawych artykułów dotyczących super pomysłów na umartwianie, na zmianę siebie, swojego życia. Kilka z nich było naprawdę godnych polecenia, bo pokazywały nieszablonowe spojrzenie na okres Wielkiego Postu, jako radosnego umartwienia, a nie ponurego, pobożnego składania „rączek w pączki” i po wyjściu z kościoła obgadywania sąsiadek. Ja postanowiłam przez te sześć tygodni popracować na relacjami, kolejny raz zwrócić się do bliskich i dając siebie cieszyć się ze wspólnych spotkań. 



 

   Po pierwsze znajomi, bliscy przyjaciele, koledzy/koleżanki - spotkanie na kawę z ciachem nie zajmuje wiele czasu, a możemy im ofiarować nasze zabiegane cenne minuty. Czy u was też tak jest, że niektóre spotkania przekładacie od kilku miesięcy z jakże ważnego powodu zbyt wielu zajęć? Niby to nic nowego, ale nasza postawa, my sami jesteśmy inni w momencie zmagania się z jakimś problemem i kiedy już z nim się uporamy. Chcemy też siebie kreować na ludzi sukcesu i dlatego lepiej opowiadać komuś o trudnościach, jak już je pokonamy. A może obdarujmy przyjaciół, otwarciem się i zaufaniem i pokażmy się jeszcze w trakcie takich zmagań. Obdarujmy ich swoją nieidealnością. Nie po to, by problemy same się rozwiązały, ale by nasze spojrzenie i emocje nie były już takie ułożone. Otwartość rodzi otwartość, a trwanie przy przyjaciołach gdy pokonują oni przeszkody, scala relację i przenosi ją na wyższy poziom.

   Po drugie rodzina, czy ta, z której wychodzę, czy ta do której weszłam. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą... i jak wyniosą ich drzwiami, to oknem nie wejdą z powrotem! To co możemy dla nich zrobić, to być, słuchać, potrzymać za rękę, wypić wspólnie kawę i ...BYĆ. Już pisałam o tym, że koniecznie muszę notować, to co moja teściowa opowiada, żeby to nie zniknęło. Można wrócić to tego tu. Ale teraz więcej czasu i uwagi muszę też poświęcić mojej cioci, siostrze mamy, która jest dla mnie ogromnym wsparciem i wiele umiejętności i dobrych skłonności jej zawdzięczam. To ona w dużej mierze kształtowała we mnie kobietę ;) teraz pora na odwdzięczenie się i tak naprawdę, to ciesze się, że w ogóle mam taką możliwość! Skąd wzięło się powiedzenie, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach? Może właśnie stąd, że nie dbamy o te relacje, bo wydaje nam się, że samo się zrobi, skoro już ta więź istnieje? A przecież ją też należy pielęgnować, jak wszystkie pozostałe. Tak więc, nie myślę co zyskam, ale skupiam się na tym co mogę rodzinie dać.

  Trzecia, chyba najważniejsza dla mnie obecnie sprawa, to relacja z mężem. Mąż to rodzina? Tak, ale jest znacznie ważniejszy więc oddzielny akapit tylko o Nim ;) Niby jesteśmy razem, niby rozmawiamy, ale jednak potrzeba ciągłego powrotu do siebie, do skupienia się na sobie nawzajem. Koniecznie trzeba znaleźć czas na zostawienie problemów i trudności w przedpokoju i byciu razem. Wtedy codzienna czułość, ciepłe spojrzenia i drobne gesty dobroci nabierają większej mocy. Miłość wtedy potrafi budować i góry przenosić. Wystarczy tylko pozwolić jej się poprowadzić, pozwolić jej mówić i tworzyć siebie na nowo. Zarówno nas jako My, jak również nas jako oddzielne osoby. Wiecie? Z jednej strony o tym doskonale oboje wiemy, ale jednocześnie, każdy taki "powrót do podstaw" na nowo nas oświeca, jak bardzo to jest ważne.
Paprotka Zuzia i anioł Lucek ;)



A Ty jakie masz postanowienia? Czy myślałaś/eś już nad tym? Nie trzeba zaczynać w sam Popielec, ale naprawdę warto wyruszyć w drogę przemiany siebie, może to czas dla Ciebie na rozpoczęcie wytyczania celów? I co ważniejsze realizowania ich?



13 lutego 2015

Złodziej pospolity i złodziej tajniak

  W moim życiu bardzo wiele się teraz dzieje. Z jednej strony szukam pracy i to nie jakiejkolwiek, ale mam konkretny typ, jasno określony. A z drugiej strony, życie prywatne, rodzinne i nieco w nim komplikacji. Pojawiła się też myśl stworzenia i zrealizowania pewnego projektu, o którym pewnie jeszcze opowiem ;) Jednak tematem dzisiejszego postu będą wymówki jakie znajdujemy sami dla siebie, podczas realizacji założonych celów. Mam nadzieję, że wykonaliście swoje koło życia i odpowiedzieliście na pytania. Dlaczego mam nadzieję? Bo od samego czytania postów Wasze życie się nie zmieni. Od patrzenia na monitor komputera, tabletu, komórki nie będziecie bliżsi spełnienia swoich marzeń czy planów. Dlatego jeśli jeszcze z jakiegoś powodu nie wykonaliście podziału swojego życia na sfery, zapraszam Tutaj. Jeśli natomiast już takie koło życia macie sporządzone i odpowiedzi na pytania zapisane, to zajmiemy się tym wszystkim, co nam przeszkadza w realizacji naszych celów.

 



   Znasz to poczucie, że niby wszystko ok, ale niepotrzebnie oglądasz kolejne sezony ulubionego serialu nic w tym czasie nie robiąc? Zakupy w kolejnym centrum handlowym też nie były takie konieczne, zwłaszcza jak zmarnowało się tam kilka godzin, prawda? Proszę, abyś teraz wzięła/wziął czystą kartkę i w 5 punktach zapisał/a swoje „przeszkadzacze” takie zielone stworki-potworki, zmory codzienności, które odbierają Ci poczucie pełnej radości z dobrze wykorzystanego dnia. Poniżej zamieszczę przykłady złodziei czasu, pewnie macie też kilka innych swoich, bo każdy z nas jest inny i dla każdego marnowanie czasu jest czymś innym. Ważne jest, aby obok zapisanych przeszkadzaczy zapisać ile czasu w ciągu dnia na to poświęcacie, a następnie ile to czasu w ciągu tygodnia. ZAPISZ koniecznie te cyfry, niechaj to wreszcie do nas dotrze.



Złodziej pospolity – to oczywiste pożeracze czasu, nie trzeba nikomu tłumaczyć

  1. Telewizja
  2. Portale społecznościowe
  3. Leniuchowanie, obijanie się w domu
  4. Plotkowanie (czy to przez internet, telefon czy osobiście przy kawusi)
  5. Brak organizacji przewidzianych zadań do wykonania.

Złodziej – tajniak – to takie pochłaniacze czasu, które uważamy za wręcz potrzebne, konieczne, zdrowe itp.

  1. Dojazdy – tak, jeśli dojazd do pracy, na dodatkowe zajęcia zajmuje więcej niż 30 min w jedną stronę to może warto przemyśleć zmianę (pracy lub miejsca zamieszkania) albo inną konfigurację, np. takie ułożenie kolejności zadań, aby dojazd zajmował mniej czasu.
  2. Oszczędzanie – kupujesz kilka produktów, bo taniej? A po co Ci 5 jogurtów, 6 serków, 3 kg cytryn, itp.? Przecież to się zepsuje i będziesz musiała/musiał jechać po kolejne super okazje i postać w ogonku. Albo sprzedaż przez internet używanych przedmiotów. Zarobisz 5-10 zła ile czasu zajmie dopracowanie oferty, zrobienie i wrzucenie zdjęć? Nie mów tylko, że 15 min...
  3. Przemęczenie – tak, jak jesteś zmęczony/a, to masz mniej energii, na codzienne sprawy, a przez to zajmują Ci one więcej czasu. A poza tym jak nie dośpisz i nie dojesz, to wcale nie będziesz lepszym pracownikiem, żoną/mężem, matką/ojcem itd.
   To kilka przykładowych złodziei, co Ty jeszcze dopisałbyś/dopisałabyś do nich?
  



Ja wprawdzie nie mam telewizora i bardzo mi z tym dobrze ;) ale znalazłam sobie inny pożeracz czasu, a mianowicie filmy i seriale w internecie. Jeśli w ciągu dnia oglądam 3-5 odcinków i przy tym sprzątam, gotuję, piszę, czytam, piorę, i robię kilka innych rzeczy, to ok, ale jeśli się złapię, na tym, że zamiast robić coś produktywnego zaparzam kolejny kubek kawy (no jakże przy tym kuszącej aromatem i smakiem), rozsiadam się na łóżku i 2 godzinę robię jedno wielkie.. NIC, to w pewnym momencie zaczynam czuć, że coś jest nie tak. W końcu wcale nie byłam zmęczona i nie potrzebowałam chwili wytchnienia, to po prostu leniuchowanie. A tyle miałam zaplanowane na ten czas :P Na całe szczęście takie chwile słabości nie zdarzają mi się często, za to motywują do pracy nad sobą!


A jak to u Ciebie wygląda? Idealnie wykorzystujesz czas i nie pochłaniają Cię podstępni złodziej? Czy też czasami się im poddajesz i potem czujesz małego kaca czaso-moralengo?

Jeśli już macie zapisane to w punktach wraz z określeniem czasu, podsumujcie to i zastanówcie się co w ciągu tego czasu można zrobić, co pomogłoby Wam w realizacji marzeń, planów. To niesamowite ile godzin tygodniowo marnujemy, minuty przeciekają przez palce i kumulują się w...czas, który teraz możemy sobie jakoś zaplanować ;)





W kolejnych postach przyjrzymy się kolejny raz naszym celom i tym czym już teraz dysponujemy. Teraz Wam życzę powodzenia w coraz efektywniejszym zarządzaniu czasem, weekend to dobra okazja do przemyśleń i zaplanowania zmian, czego i sobie życzę ;)


07 lutego 2015

Otwartość na zmiany te duże i te małe, ale codzienne

Czy lubicie w życiu zmiany, niespodzianki? Ja kiedyś uwielbiałam, potem zaczęłam się ich bać, lubiłam jak wszystko było przewidywalne, znajome, jak nie trzeba było się bać niespodzianek codzienności. Potem pojawił się u nas okres wszelkiego rodzaju trudności. I zaczęliśmy się z mężem bać pytania: „Panie Boże i co jeszcze?” bo zaraz potem wyskakiwał kolejny problem. Ten etap powoli za nami, a może przyzwyczailiśmy się do ciągłych zmian. W końcu inteligencja to też zdolność szybkiego przystosowania się do zmieniających warunków (nieważne, że to chyba chodzi o klimat :P), a w końcu uważamy się za (w miarę) inteligentnych ludzi.


Podobno kobieta zmienną jest. Czyli otwartość na zmiany leży w naszej naturze? Takie określenie wynika przede wszystkim z cyklicznego wpływu hormonów na psychikę kobiety. Swoją drogą ciekawe, który mężczyzna wytrzymałby tak częste huśtawki nastrojów i wewnętrznych stanów emocjonalnych dłużej niż kilka dni? :)
Zmienność nasza wynika też z umiejętności wczuwania się w sytuacje innych ludzi. Jeśli przyjaciółka opowiada nam o swoich problemach, to nie kiwamy głowami i nie mówimy prostego „OK”, tylko drążymy temat, pytamy jak ona się czuje, czy możemy pomóc, porównujemy inne podobne sytuacje, o których wiemy, bo może tamte rozwiązania i tu się sprawdzą, a wszystko to dlatego, że dostosowujemy swoje emocje do osoby, z którą rozmawiamy chcąc jej pomóc na nasz jedyny w swoim rodzaju kobiecy sposób. Nie wpadamy od razu w depresję, nie zalewamy się łzami współczucia, ale jesteśmy (TYLKO!) o jeden, dwa poziomy emocjonalne wyżej, żeby móc lepiej zrozumieć, wesprzeć, poznać. Schodzimy często z naszego błogostanu, spokoju, radości, czy nawet euforii do czyjegoś smutku, bólu. My kobiety potrafimy niejako wejść w czyjąś skórę, i naprawdę zrozumieć prawdziwe powody takiego czy innego zachowania ludzi. Mężczyźni nawet jeśli potrafią się wzruszyć, to bardziej dlatego, że odzwierciedlają czyjeś emocje, a nie dlatego, że do końca się wczuwają. Owszem są wyjątki, ale jednak nie są one regułą. Oni w większości mają do tego podejście rozumowe i do owego wzruszenia dochodzą inną drogą niż my.



To cudowne prawda? Po prostu mamy inne role w życiu do spełnienia ;)



Kobieta jest też zmienną z innego powodu. A mianowicie dojrzewa przez całe swoje życie i przez to się zmienia. W czasach liceum lubiłam inną muzykę, bardziej rockową, mroczną, inaczej się ubierałam i nie malowałam. Na jeansowe spodnie zakładałam czarną spódniczkę, do tego za krótką bluzkę i buty podobne do bordowych glanów, a błyszczyk, czy bezbarwna pomadkę uważałam za przykrą konieczność. Tak, ja, która teraz bez tuszu na rzęsach czuję się naga i na okrągło mogę słuchać muzyki jaką tworzą Norah Jones, Carlos Santana czy zespół Prawdziwe Perły. A w dodatku kiedyś, choć tak naprawdę niedawno, jeszcze kilka lat temu nie potrafiłam spokojnie rozmawiać używając merytorycznych argumentów podczas dyskusji, która poruszała jakoś głębsze pokłady moich potrzeb, urazów psychicznych z dzieciństwa czy dotyczyła po prostu jakieś bliskiej mi osoby. Teraz jestem spokojniejsza, potrafię wybaczać, potrafię akceptować człowieka (nie akceptując jednocześnie zła, którego się dopuszcza), jestem skłonna na tysiące sposobów tłumaczyć złe zachowanie drugiej osoby, byleby tylko jej nie skreślić. Chcę ratować związki, relacje a nie analizować, czy są dobre (oczywiście poza tymi destrukcyjnymi) dla tych osób z mojego punktu widzenia. Bo liczy się drugi człowiek.


Zmienność, dojrzewanie to również nauka doceniania siebie i oceniania siebie, zadowolenia z tego kim jesteśmy, co osiągnęliśmy. Możemy być szalenie empatyczni w stosunku do innych, a sami siebie nie akceptować (o tym oddzielny post …). Jeśli to stan przejściowy wynikający z okresu dojrzewania, to prawdopodobnie to minie, ale zdarza się, że w dzieciństwie i wczesnej młodości nie słyszeliśmy zbyt dużo słów uznania i przez to nie potrafimy właściwie podejść do naszych wad i zalet. Ba! Czasem tych zalet w ogóle nie dostrzegamy, a przecież każdy/ każda z nas jest piękna i wyjątkowa, jedyna i NAPRAWDĘ NIEPOWTARZALNA!




Zapraszam Cię teraz do zastanowienia się nad zmianami w Twoim życiu, czy ostatnio nastąpiło coś nagłego, spektakularnego, czy może tak jak u mnie niepostrzeżenie pojawiło się kilka zmian i tylko nowe, trudne sytuacje uświadamiają Ci że patrzysz na świat w inny, dojrzalszy sposób? Z jednej strony bardziej odpowiedzialnie, z drugiej bardziej optymistycznie i twórczo. A może te zmiany dopiero przed Tobą? Jeśli tak, to otwórz się na nie. Zaakceptuj siebie taką/takim jaka/i jesteś, na tym etapie Twojego życia i pozwól, aby nowe doświadczenia w pozytywny sposób ukształtowały w tobie drogę do rozwoju. Zastanówmy się też, czy jesteśmy otwarci na zmiany w ludziach, którzy nas otaczają. Czy cieszymy się tymi zmianami, czy się ich boimy? Stopień otwartości to też wskaźnik naszej dojrzałości i świadomości ciągłych zmian w całym otaczającym życiu. Wiec również w naszych znajomych bliższych czy dalszych. Akceptacja decyzji innych i nienarzucanie im swojego zdania, swoich rozwiązań, bo to ich życie a my możemy ich przyjąć i zaprosić do siebie, otworzyć część naszego życia i pokłady naszej uwagi. Możemy też zadecydować o końcu znajomości, o oddaleniu się z ich życia, czy to dobre czy złe? 

Pozwólcie, że ocenę zostawię Wam, można podzielić się spostrzeżeniami w komentarzach ;) 


Ten post, powstał w takiej formie ze względu na mój udział w akcji MGB tematem przewodnim, słowem kluczem jest OTWARTOŚĆ. To ciekawa akcja, która pozwala uzmysłowić nam jak mamy różne spojrzenia na świat, każdy z nas coś innego tworzy i tyle jeszcze możliwości przed nami ;) Jeśli chcecie poznać blizej akcję i wpisy na blogach w ramach tej akcji,  to zapraszam tu.

Powinnam teraz nominować trzy osoby, które piszą blogi i mój wybór padł na:
 1) blog Żona i mąż, autorka we wspaniały, ciepły sposób opisuje małżeńskie zmagania z życiem, radości, nadzieje i dobre chwile szczęścia
2) blog http://wymarzonazona.blogspot.com/ 
3) oraz blog Justyny świeżo upieczonej mamy ślicznej córeczki, której narodziny zmieniły nawet koncepcję bloga szminką malowane