Jest gdzieś w
nas, nieraz bardzo głęboko taka potrzeba zauważenia i akceptacji,
potrzeba bycia lubianą i potrzebną, przeogromna potrzeba bycia
kochaną. Chcemy wiedzieć, że ktoś robi coś wyłącznie dla
nas, z myślą o nas. Dopiero przez taką postawę, takie podejście
czujemy się naprawdę kochane. Niezwykle ważne jest obdarowywanie
nas drobiazgami typu kwiaty, czekoladki, kartki ze słowami „To dla
Ciebie”, „Kupiłem/zrobiłem to dla Ciebie”. To umacnia nas,
takie niedoskonałe, nieidealne w przekonaniu (jakże często zbyt
wątłym!), że mimo wszystko jesteśmy ważne i kochane. To takie
proste! Dlaczego? Bo bazuje na naszych podstawowych potrzebach. Ja
osobiście wyłamuję się nieco z piramidy potrzeb Maslowa i
stwierdzam, że długo mogę niedojadać, niedopijać i niedosypiać,
ale MUSZĘ wiedzieć i czuć, że jestem kochana i potrzebna. Dopiero
na tym buduję moje poczucie bezpieczeństwa i mogę myśleć o
dobrym obiedzie, o własnej wartości, o nauce czy o tym czy ten
obiad dobrze wygląda.
Ostatnio dostałam
od męża batoniki na … przerwę podczas wykładów z teorii prawa
jazdy ;) po jednym na każdy dzień. To nic, że te wykłady trwają
2-3 godzin, a przerwa do 5 min, to nic, że jadę tam najedzona
ciepłym obiadem, ale przecież wykłady z pewnością są takim
wydatkiem intelektualno - energetycznym, że z pewnością grozi mi
niebywała utrata sił i jak ja biedna wrócę do domu w takim stanie
:P No więc dostałam batony i bardzo się ucieszyłam, ale nie ze
słodyczy i bakalii jakie zawierały, tylko z tego, że On kupował
coś specjalnie dla mnie. Bo kocha, bo myśli i pamięta.
Czy da się tu
zauważyć jakąś logikę? Tak, ale typowo kobiecą :) Rozum swoje,
emocje swoje, a uczucia wewnątrz to zupełnie inna historia. Tu nie
chodzi o nasze zwykłe codzienne poświęcenia dla wspólnego dobra,
codzienne drobne rezygnacje z siebie (albo z czegoś dla siebie), ale
o drobnostki, które pokażą tej drugiej ukochanej połówce o
naszym przywiązaniu, o tym, że wiemy, że dla niej coś jest ważne
i właśnie dlatego to coś jej ofiarujemy. Piszę w formie dla
kobiet celowo, bo mężczyźni z reguły nieco inaczej odczuwają
takie potrzeby, w innym stopniu. To my jesteśmy (nad)wrażliwe i
jeśli nie zaspokoimy potrzeby bycia, kochaną, to wszystkie nasze
osiągnięcia, całe nasze życie wydaje nam się mniej kolorowe i
suche. Constanza Miriano w książce „ Poślub ją i bądź gotów
dla nie umrzeć” pięknie porównuje rolę mężczyzny. Mianowicie
pełni on rolę wycieraczek, które ułatwiają nam oglądanie świata
przez przednią szybę. Czasem niby świeci słońce, ale szyba jest
tak brudna, że nic nie widać, wtedy On włącza spryskiwacz i
oczyszcza nam spojrzenie – batonami! Jednocześnie podczas ulewy
jest po prostu niezbędny, bez jego pomocy nie pojedziemy w świat,
nic nie zrobimy, nie załatwimy, bo nic byśmy nie widziały.
Spotkanie mojego
przyszłego męża sprawiło, że niepostrzeżenie życie wywróciło
mi
się do góry
nogami, a właściwie, to tylko (albo aż) wszystko poprzemieszczało
się w inne miejsca, czasem nabrało innej wartości, a czasem
zostało zdegradowane i całkiem zniknęło. Po ślubie Jego
obecność pozwoliła mi na nowo ułożyć siebie i nasz świat, co z
kolei umożliwia wykluwanie się niecodziennym pomysłom, i
realizowaniu ich, co wcześniej absolutnie było nierealne. Bez
takich wycieraczek moje życie byłoby nierealne, choć wykonalne.
To ja też cieszę się, że mam takie "wycieraczki". I podpisuję się pod tym, że kobiety mają ogromną potrzebę odczuwania tego, że są kochane, adorowane. Nawet jak nie przyznają się do tego, to w głębi serca każda z nas tego pragnie. Ja też lubię pokazywać mężowi, że mi na nim zależy - zostawić karteczkę, wrzucić czekoladkę do torby z jedzeniem do pracy. Takie drobne, a tak ociepla serce :)
OdpowiedzUsuń