Od
wielu dni czy wręcz tygodni zastanawiam się nad rolami jakie pełnię
i nad tym od kogo się ich uczę, skąd czerpię informacje o mojej
kobiecej tożsamości. Bo przecież tego też się uczymy. Część
tylko otrzymujemy w puli genetycznej, a resztę wchłaniamy przez
całe życie, dobierając wzorce, które nam bardziej odpowiadają i
eliminując to czego nie chcemy u siebie pielęgnować. Zastanawiałaś
się jakie kobiety Cię poprzedzały w rodzinie? Po kim
odziedziczyłaś niektóre cechy? (Piszę to zwracając się do
kobiet, ale czytający mężczyźni mogą zastanowić się skąd ich
żony, matki, siostry są takie, a nie inne. To kolejna okazja do
zbliżenia się do „tajemnicy kobiecości”) Bo żeby siebie
pokochać i zaakceptować do końca, trzeba siebie poznać, swoją
indywidualną psychologiczną sylwetkę jako kobiety. Niektóre z nas
pochodzą z rodzin gdzie panował patriarchat i kobieta była mocno
podporządkowana, z biegiem zmian społecznych zależność od
męskiego rodu mogła zanikać, jednak postawa i potrzeba zależności
gdzieś na dnie duszy się wciąż tli. (I do tego wątku za chwilę
powrócę). Z kolei inne z nas ;) mają w rodzinie prawie same silne,
niezależne kobiety, które od zawsze walczyły z całym światem i
same musiały zapewnić byt i spokój swoim bliskim. Co jest dla
Ciebie bliższe? Czy odnajdujesz się w którejś z tych postaw? Czy
Twoja kobieca linia jest z jeszcze innego świata? Przedstawiałam
dwie skrajności, a możliwości jest nieskończenie wiele ;) To
wspaniale, bo każda z nas jest inna, jedyna, niepowtarzalna i każda
ma szansę na kontynuację niesamowitej linii rodu kobiet z jakiej
pochodzi, ale ma też szansę być TĄ, która coś zmieni na lepsze
i udźwignie odpowiedzialność za kolejne pokolenia kobiet w
rodzinie.
W
moim domu rodzinnym rządziła mama, bo taty nie było, tak mi się
przynajmniej przez długi czas wydawało. A tak naprawdę to taty nie
było, bo mama rządziła. Gra słów? Nie, to tylko smutna prawda.
Wcześniej rządziła babcia, a jeszcze wcześniej prababcia... Tak,
smutny kierat kobiet uwikłanych w małżeństwa, kierowane przez
kobietę. Tylko o ile taką dzielność i odpowiedzialność można
zrozumieć w pokoleniu kobiet żyjących w okresach wojny. O tyle
teraz, to wydaje się nieuzasadnione. Taka niemożność rozstania
się z władzą w rodzinie. Ale nie wszystkie kobiety u mnie taką
postawę prezentowały, były też kobiety niezależne podróżujące
po wojennej Europie i Azji, była też kobieta ślepo ufająca
mężowi, który ją zawiódł, ale są też kobiety, które zdobyły
samodzielnie zawód, pracowały, poczekały na swoją wielką
prawdziwą miłość i pozwoliły aby ONA dalej je kształtowała i
wiecie co? Jak się na takie kobiety (już niemłode przecież, bo po
70 r.ż.) spojrzy, to widać ciepło, miłość i spełnienie.
Oraz... pogodne pogodzenie się z mijającym czasem. Mam nadzieję,
że coś z takiej postawy też mam w genach, albo przynajmniej
postaram się wypracować ;) Jednak to mojej mamie bezpośrednio
zawdzięczam życie, dobre wychowanie, wiarę (choć może to
ostatnie to raczej nie jej zasługa...), obycie z kulturą, zaufanie
do ludzi i jeszcze kilka innych istotnych elementów stanowiących o
mojej indywidualnej kobiecej tożsamości. Także mimo trudności i
barier jakie powstały, a które nie pozwalają na dobre, piękne
relacje na linii mataka-córka to czynię w jej stronę ukłon i mówię
szczere: DZIĘKUJĘ!!! i KOCHAM CIĘ! I mówię to też symbolicznie
do babci i prababci oraz do pozostałych kobiet mojego rodu.
Przyjmuję wszystkie dobre cechy, którymi mogę się dzielić i
które będę w sobie pomnażać, ale odrzucam to, co uważam za
błędne, niewłaściwe, jeśli to posiadam już w swoich zasobach,
to dołożę wszelkich starań, aby to zniwelować. Niemniej jednak
DZIĘKUJĘ i cieszę się, że to Wy mnie poprzedzałyście i jestem
z tego powodu dumna!
W
poprzednim poście z serii zamyśleń pisałam o tym jak się
odnajduję w roli żony i ten temat nie jest jeszcze wyczerpany,
jednak dziś przechodzę do kolejnych ról jakie pełnię: córki i
synowej. Z tego co piszę możecie się domyślać, iż pełnić rolę
córki jest mi niezwykle trudno, bo wciąż dla matki pozostaję
córką-dzieckiem a nie córką – dorosłą kobietą, żoną. Moja
mama wybrała inną drogę i muszę to przyjąć, ale rola synowej
pozwala mi też czerpać satysfakcję pośrednio jako dorosłej córce
;)
Tak,
otrzymałam niesamowity dar wspaniałej teściowej, która potrafi
uszanować inność, dorosłość, podzielić się swoimi kłopotami,
przeżyciami. Potrafi też ucieszyć się mną!!! Opowiada w kółko o
czasach swojej młodości i nie nadążam tego spisywać, aby moje
(mam nadzieję przyszłe)dzieci wiedziały coś o swojej przeszłości.
Bo nasza przeszłość to nie tylko czas liczony od narodzin, ale
również minione pokolenia ludzi żyjących w różnych czasach, to
całe bogactwo wiedzy i umiejętności, które otrzymujemy, lub
musimy o tą wiedzę zawalczyć.
Podobnie
jak rola żony, rola synowej jest dla mnie zupełnie nowa i nieco
trudna, nauka mówienia „mamo” to jeszcze pół biedy,
wystarczyło kilka tygodni, ale poczuć tą więź, prawdziwość tej
relacji, to cudowne odkrycie, ponieważ, jak już pisałam wcześniej,
rola dorosłej córki nie jest mi dana, realizuję się więc
podwójnie jako córka-synowa. Bardzo się cieszę z nowej mamy, bo
być może będę miała kiedyś córkę i chciałabym, żeby
odziedziczyła czy nabyła cechy SUPERKOBIETY: ciepła, miłości i
otwartości na ludzi jakie posiada moja teściowa :)
Na
początku tego postu nakreśliłam dwa skrajne typy kobiet:
całkowicie niezależną, dominującą i niepozwalającą odebrać
sobie władzy w rodzinie oraz jej przeciwieństwo. Pochodzę z
rodziny gdzie przeważał ten pierwszy typ, jednak dążę do czegoś
innego. Jestem pewna, że tylko zaufanie mężowi, zgoda na przejęcie
przez niego odpowiedzialności za nas może nam pomóc w uzyskaniu
harmonii w związku. Kobieta ma służyć i być podporządkowana
mężowi, ale nie na zasadzie ślepego poddaństwa, a wyłącznie w
formie wspierania męża w decyzjach, bo to kobieta buduje wartość
i poczucie odpowiedzialności w mężczyźnie. Kobieta może też to
zniszczyć, tworząc z mężczyzny jedynie tragarza, bankomat,
organizatora rozrywek itp. Ale czy kobieta prawdziwie kochając
pozwoli na zniszczenie w ten sposób drugiego człowieka? Nie, bo
miłość buduje, tworzy, tak jak kobieta kochana rozkwita, tak,
mężczyzna doceniany, kochany staje się bardziej męski i
odpowiedzialny. Kobieta powinna przyjmować, zapraszać, gościć,
wzmacniać, podtrzymywać nie tylko życie w sobie, ale w całym
świecie w jakim funkcjonuje. W niezwykłej książce J.i S. Eldrege
„Urzekająca” autorka pisze: „Prawdziwa kobiecość pobudza
prawdziwą męskość”, to mężczyzna ma być bohaterem i walczyć
w obronie swojej Pięknej,a nie odwrotnie. W której bajce to
księżniczka jedzie na koniu w ciężkiej zbroi żeby walczyć ze
smokiem i uwolnić swojego Królewicza? Nawet „Shrek” jest
facetem ;) Także drogie kobietki, pozwólmy naszym mężczyznom się
wykazać i decydować, owszem ważne decyzje powinny być podejmowane
po wspólnym rozważeniu, ale niech Oni wiedzą, że my im ufamy.
Piękny i bardzo ważny post...
OdpowiedzUsuńDziękuję za przypomnienie mi o tym zdaniu „Prawdziwa kobiecość pobudza prawdziwą męskość”.
Jest w tym coś takiego uwalniającego - nie muszę się starać być kimś, kim nie jestem... mogę być sobą - kobietą - czasem troszkę słabą, silną kiedy przyjdzie taka potrzeba. Ale nie muszę manipulować moim mężem, udowadniać mu niczego, sterować nim... Przed Bogiem jesteśmy równi, a jednak każdy z nas ma swoją wyjątkową rolę!
Pozdrawiam ciepło.
Jak Ty zawsze trafiasz tymi wpisami, to zadziwiające.
OdpowiedzUsuńMasz rację, dla mnie też jest to ważne zdanie, że kobiecość pobudza męskość. I oczywiście wzajemnie. Czasem zdarza mi się dominować, ale tak bardzo tego nie chcę. Tak bardzo chcę być poddana mężowi, żeby to naprawdę On był głową rodziny. Bo tak powinno być. A ja chcę kochać, służyć, tworzyć tę naszą rodzinę razem z nim. Nie być poddaną "poddańczo", tak jak wspomniałaś, ale jako kochająca kobieta i żona. I walczyć o nas zawsze :)
Dziękuję! Przypominasz tu o bardzo, bardzo ważnych sprawach.