04 marca 2015

Toksyczne relacje cz.2

  Toksyczni rodzice… tak, o tym pisałam ostatnio, ale nie zaznaczyłam, że mega zazdroszczę tym, których rodzice pomagają, wspierają ich, kształtują i ukierunkowują, jednocześnie nie wymuszając w zamian „drobnych” rzeczy, nie zmuszają do stosowania ich dobrych rad itp. Zazdroszczę, ale na szczęście dostrzegam, że dostałam od Niego oprócz toks-mamy również cud-teściową ;) Kto z Was może podpisać się pod tą drugą częścią? Niewielu prawda? I ja to dostrzegam i z tego czerpię siłę (tzn. z tego, że dostrzegam pozytywne strony życia:P)



   Dziś skupię się na grupie ludzi narzekających. W poprzednim poście tylko o nich wspomniałam, teraz temat nieco rozwinę. Dlaczego ich nie lubię? Bo jak się spotykam z kimś takim, to po kilku minutach rozmowy jestem zmęczona, a ta rozmowa przeradza się we wzajemne prześciganie w temacie kto ma gorzej. Żeby się ustrzec takiej negatywnej spirali nauczyłam się pytać: Co słychać… dobrego? (!!!) I wtedy zapada cisza. Wiecznie narzekający rozmówca musi się wysilić i znaleźć w ogromie swojego nieszczęścia czy to prawdziwego czy (w 99%) wyimaginowanego jakiś pozytyw. Niby nic takiego, ale przyznajcie sami, jak ktoś podczas rozmowy z Wami zaczyna opowiadać, jak mu to źle, jak w pracy ciężko, a płacą mało, jak to mąż czy chłopak nie potrafi postawić się mamusi, jak żona ciągle ze swoją mamą przez telefon się konsultuje w sprawie… jak sąsiad żyć nie daje, jak wszystko podrożało i w dodatku niespodziewanie tej zimy spadł śnieg, to każdemu się udzieli i też zacznie narzekać, a jak powodów braknie, to Polak potrafi i coś nazmyśla, żeby nie być gorszym…
 

Narzekający w końcu pójdzie dalej siać niepokój, a my zostajemy sami, zdołowani, choć kilka minut temu czuliśmy się szczęśliwi w ten słoneczny śnieżny dzień z perspektywą miłego popołudnia i pysznej kawy. W takim wypadku należy wdrożyć jeden z naszych mechanizmów autoterapii, ale o tym będzie oddzielny post ;)
    
  Tak, unikam czarnowidzących narzekających marud, bo po kilku naiwnych próbach poprawy ich nastroju zrozumiałam, że taka postawa stanowi sens ich życia. Oni taplają się w swoim nieszczęściu, ono ich dowartościowuje i biada temu, kto wyciągnie do nich pomocna dłoń, bo to może oznaczać zmianę, na którą nie są gotowi i której w gruncie rzeczy nie chcą.
   My za to możemy ich unikać, jeśli nie chowając się za pobliskimi drzewami, żeby wyeliminować kontakt na ulicy, to np. nie odbierając telefonów. Jeśli natomiast jesteśmy skazani na taką obecność np. w pracy i należymy do odważnych, to można wprost powiedzieć kulturalne ZAMKNIJ SIĘ! KONIEC NARZEKANIA! Jeśli nie należymy do odważnych albo narzekającym jest… szef, to hmmm… możemy założyć słuchawki lub skupić się na pracy, ewentualnie ją zmienić, bo w końcu to my mamy decydować o naszym życiu. Ale jeśli ktoś nie ma zamiaru zmienić pracy, bo to miała być praca marzeń, to może kreatywnie podejść do problemu i na każdy smutny, dołujący komunikat odpowiadać czymś pozytywnym ze swojego życia. To dodatkowo bardzo pozytywnie wpłynie na nas samych ;) Jak widzicie mamy kilka możliwości, ale najważniejsze, to nie dać się wciągnąć w spiralę narzekania.




A jak Wy sobie radzicie z narzekającymi marudami?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz