Witajcie,
piszę tu ponownie, bo wiem, że wielu z was jeszcze tu zagląda. Mój blog zmienił adres już drugi raz i mam nadzieję, że ostatni, bo teraz rozbudował się o stronę :D
Serdecznie zapraszam!
Warto inwestować w miłość
30 czerwca 2015
24 marca 2015
Zmiany ;) nowy adres bloga ;)
Witajcie ;)
po wielu zapowiedziach na Facebooku (można polubić stronę mojego bloga) nadeszła w końcu ta chwila, kiedy blog przeniesiony został - oczywiście przez mojego męża na inny serwer i nowy post z soboty można przeczytać TU o tym jak się (nie)porównywać i (nie)kłócić po ślubie.
Zapraszam do korzystania, czytania, komentowania, lub wysyłania wiadomości prywatnych jak do tej pory, będzie mi bardzo miło mogąc Wam w jakimś stopniu pomagać jednocześnie dzieląc się tym co dla mnie ważne ;)
Już wkrótce tutaj udostępnię Wam również moją stronę, która powstaje.
Zatem do zobaczenia pod nowym adresem!
Inwestująca
po wielu zapowiedziach na Facebooku (można polubić stronę mojego bloga) nadeszła w końcu ta chwila, kiedy blog przeniesiony został - oczywiście przez mojego męża na inny serwer i nowy post z soboty można przeczytać TU o tym jak się (nie)porównywać i (nie)kłócić po ślubie.
Zapraszam do korzystania, czytania, komentowania, lub wysyłania wiadomości prywatnych jak do tej pory, będzie mi bardzo miło mogąc Wam w jakimś stopniu pomagać jednocześnie dzieląc się tym co dla mnie ważne ;)
Już wkrótce tutaj udostępnię Wam również moją stronę, która powstaje.
Zatem do zobaczenia pod nowym adresem!
Inwestująca
17 marca 2015
Skąd wiedziałam, że to TEN?
W
związku z wiadomościami jakie od Was otrzymałam w ostatnich dwóch
tygodniach zrodziła się potrzeba napisania postu o miłości małżeńskiej i
wątpliwościach przed ślubem. Skąd wiadomo, że to TA, że to właśnie
TEN-jedyny? Jak zdobyć pewność?Czy w ogóle można być pewnym?
Jeśli
myślicie, że napiszę o tych wątpliwościach z autopsji, to się mylicie,
bo jestem jakimś ewenementem, który nie miał wątpliwości i co ciekawe
mój mąż też twierdzi, że ich nie miał ;) Także jedyne czego nie byliśmy
pewni, to jak ogarniemy życie finansowo, ale ponieważ oboje nie jesteśmy
szaleńczo przywiązani do rzeczy materialnych, to doszliśmy do wspólnego
wniosku, że nie zginiemy. A skąd wiedziałam, że to Ten? Otóż nie wiedziałam, ale podjęłam świadomą decyzję, że przyjmuję odpowiedzialność za tą konkretną osobę, która została mi dana.
W naszym życiu pojawia się kilka takich osób, nie jesteśmy skazani,
skazane na jedną, ale po podjęciu decyzji i przyjęciu tej osoby jako
współmałżonka nie możemy już go/jej zmieniać i zastanawiać się „co by
było gdyby…”. To niszczy nie tylko naszą relację, ale i nas samych.
Przyjmujemy dar drugiego człowieka, jednocześnie ofiarowując siebie,
naszą przyszłość. Marta
przepięknie opisała ścisłe, nierozerwalne w miłości małżeńskiej
przeplatanie się owej odpowiedzialności, poczucia bezpieczeństwa i
zaufania, choć tu chciałby się dopowiedzieć: ZAWIERZENIA Jemu. W
zasadzie, to po zaręczynach już trzeba się uczyć wybierać dobro JEGO/JEJ
a nie rodziców, kolegów, przyjaciółek. To początek drogi planowania
wspólnej przyszłości, nie z ukochaną mamusią (zwłaszcza megatoksyczną
jak moja), tatusiem, nawet bliska przyjaciółka, czy kumpel nie powinien być wtajemniczany w Wasze decyzje, ponieważ powinny być TYLKO Wasze!!! A dlaczego? Bo
„opuści człowiek ojca i matkę…” i TYLKO wtedy w całkowitym zawierzeniu
współmałżonkowi może realizować powołanie do szczęścia w małżeństwie.
A
wracając do tematu, to nie napiszę jak powinien wyglądać idealny
związek, żeby można było być pewnym, że to ten do końca życia, nie dam
gotowej recepty, ale zwrócę uwagę, na istotne szczegóły budujące nasz
związek i to czego dobrze by było się wystrzegać.
- Czy znamy siebie nawzajem? - tzn. czy rozmawiamy ze sobą, otwierając serce przed tą drugą osobą i czy jest to odwzajemnione. Niby proste, ale jak często okazuje się, że osoby, które znamy wiele lat, dokonują rzeczy, których byśmy się nie spodziewali. To nigdy nie jest nagłe odsunięcie, ale proces, w którym pozwalamy by dusza kogoś bliskiego oddaliła się, odwróciła, a nawet zamknęła na nas. Tak jak na początku znajomości jesteśmy siebie ciekawi, wchłaniamy informacje, poznajemy poprzez każde słowo, gest, tak trzeba przez całe życie wciąż poznawać i umożliwić bycie poznanym.
- Czy spędzamy ze sobą czas dzieląc pasje? - jak spędzacie wspólny czas i ile go jest? Czy to tylko kilka godzin na kino, kolację, albo wyjście ze znajomymi np.: na kręgle? Czy poza rozmowami i wspólną bliskością robicie jeszcze coś razem? I nie chodzi mi o granie czy oglądanie filmów na komputerze! Ale o chodzenie po górach, wspólne czytanie, żeglowanie, zwiedzanie świata, wolontariat i wiele innych zainteresowań, które was razem pochałaniają. Coś co buduje was jako parę, jako narzeczonych i w przyszłości pozwoli wam zwalczyć rutynę w związku, albo odkryć współmałżonka na nowo.
- Czy szanujemy i jesteśmy szanowani? - zdaję sobie sprawę z tego, że dla niektórych ten punkt jest tak oczywisty, że nie warto o nim wspominać, jednak z racji zawodu doradcy i z ostatnich wiadomości jakie otrzymuję po wpisach na blogu ciągle słyszę o doświadczaniu braku szacunku w małżeństwie. Wiele osób myli przedślubne okazywanie zainteresowania z okazywaniem szacunku, a później w codziennym życiu doświadcza wielu przykrych i bolesnych momentów, które ranią i poniżają ich nie tylko jako żonę/męża, ale w ogóle jako człowieka. Takie chwile odzierają z godności i zaniżają poczucie własnej wartości. Trudne i nierzadko nieakceptowalne zachowanie mamy tendencję tłumaczyć ciężkim dniem w pracy, stresem związanym z dojazdami, problemami finansowymi, złym towarzystwem. Prawdziwy szacunek wiąże się jednak ze wspomnianą odpowiedzialnością za drugiego i z poczuciem bezpieczeństwa. Nie możemy zakładać, że POTEM się wszystko zmieni, POTEM się ułoży, POTEM ja jego/ją wychowam, POTEM ona/on się zmieni. Jeśli przed ślubem tego nie ma, to POTEM na pewno nic się nie zmieni, chyba że na gorsze…
- Czy znamy swoje słabości i trudne życiowe momenty? - ten punkt wiąże się z pierwszym, ale chodzi mi o podkreślenie konieczności powierzenia swojej przeszłości małżonkowi. Musimy opowiedzieć o ważnych, choć trudnych sprawach z naszego życia „sprzed”, bo tylko na prawdzie i szczerości możemy zbudować coś pięknego. Dlaczego to takie ważne skoro mamy prawo do prywatności nawet w małżeństwie? Ponieważ ta druga osoba powinna wiedzieć, że było np. coś bolesnego i trzeba uważać, że to nie jego/jej wina ale to nasze wcześniejsze przykre doświadczenia nas zraniły i wpływają na teraźniejszość.
- Czy wspieramy siebie nawzajem jako odrębne osoby? - a dokładniej, czy każde z osobna ma możliwość rozwijania siebie, swoich indywidualnych pasji, swojej sfery duchowej albo fizycznej bez szkody dla związku? Czy doświadczamy negacji, niezrozumienia czy nawet ataku? Jeśli chłopak lub dziewczyna lekceważą szkołę czy pracę jaką wykonuje ta druga osoba, jeśli wyrażają się niepochlebnie o jej/jego osiągnięciach, to po ślubie nie dosyć, że to nie zniknie, nie zmniejszy się, ale wręcz przeciwnie może eskalować. W takim wypadku należałoby się zastanowić, czy ten ktoś nie wzmacnia swojego poczucia wartości poprzez poniżanie innych. To niezwykle krzywdzące postępowanie.
- Czy wasze wartości i spojrzenie na życie są wspólne? - a może wręcz przeciwnie? Tylko macie nadzieję, że jakoś sprzeczne poglądy da się pogodzić. Otóż informuję grzecznie, że przy braku porozumienia w tych kwestiach niewielu parom (do 15%) udaje się zgodnie i we wzajemnej miłości przeżyć dłużej niż 2-3 lata, a potem zaczynają się schody. Sama osobiście znam tylko jedną taką parę, a od pozostałych wciąż dowiaduję się o rozstaniach i trudnościach.
To
tylko kilka z ważnych kwestii, jakie w znacznym stopniu determinują to
czy małżeństwo będzie piękne, szczęśliwe, udane. Wciąż nasuwają mi się
kolejne więc być może wkrótce ukaże się kolejny post z tym zagadnieniem
;)
Wprawdzie
mój staż małżeński jest dość krótki (choć wiem, że bywają krótsze!), to
pozwolę sobie zaznaczyć jako pewnik, że małżeństwo powinno wydobywać z
nas ukryte talenty, możliwości, odkrywać nasze nowe-prawdziwe oblicze.
Naprawdę warto doświadczyć tego bezpieczeństwa, odpowiedzialności i
zaufania podczas codzienności, podczas sporów, rodzinnych spotkań,
trudów realizowania planów, goszczenia u siebie bliskich znajomych. Tak,
podczas takiej przeplatanki często nas wyczerpującej doświadczamy
niezwykłego umocnienia i wsparcia. A nasza małżeńska miłość to przede
wszystkim codzienna decyzja, że troszczę się o dobro tej drugiej osoby, a
nie uleganie wzlotom (lub spadkom) uczuć i huśtawce emocjonalnej. To
spokój i wsparcie w nas, w kontrastującej ekscytacji i niepewności na
zewnątrz.
13 marca 2015
Małżeńskie zamyślenie: cz.7 O potrzebie bycia kochaną.
Jest gdzieś w
nas, nieraz bardzo głęboko taka potrzeba zauważenia i akceptacji,
potrzeba bycia lubianą i potrzebną, przeogromna potrzeba bycia
kochaną. Chcemy wiedzieć, że ktoś robi coś wyłącznie dla
nas, z myślą o nas. Dopiero przez taką postawę, takie podejście
czujemy się naprawdę kochane. Niezwykle ważne jest obdarowywanie
nas drobiazgami typu kwiaty, czekoladki, kartki ze słowami „To dla
Ciebie”, „Kupiłem/zrobiłem to dla Ciebie”. To umacnia nas,
takie niedoskonałe, nieidealne w przekonaniu (jakże często zbyt
wątłym!), że mimo wszystko jesteśmy ważne i kochane. To takie
proste! Dlaczego? Bo bazuje na naszych podstawowych potrzebach. Ja
osobiście wyłamuję się nieco z piramidy potrzeb Maslowa i
stwierdzam, że długo mogę niedojadać, niedopijać i niedosypiać,
ale MUSZĘ wiedzieć i czuć, że jestem kochana i potrzebna. Dopiero
na tym buduję moje poczucie bezpieczeństwa i mogę myśleć o
dobrym obiedzie, o własnej wartości, o nauce czy o tym czy ten
obiad dobrze wygląda.
Ostatnio dostałam
od męża batoniki na … przerwę podczas wykładów z teorii prawa
jazdy ;) po jednym na każdy dzień. To nic, że te wykłady trwają
2-3 godzin, a przerwa do 5 min, to nic, że jadę tam najedzona
ciepłym obiadem, ale przecież wykłady z pewnością są takim
wydatkiem intelektualno - energetycznym, że z pewnością grozi mi
niebywała utrata sił i jak ja biedna wrócę do domu w takim stanie
:P No więc dostałam batony i bardzo się ucieszyłam, ale nie ze
słodyczy i bakalii jakie zawierały, tylko z tego, że On kupował
coś specjalnie dla mnie. Bo kocha, bo myśli i pamięta.
Czy da się tu
zauważyć jakąś logikę? Tak, ale typowo kobiecą :) Rozum swoje,
emocje swoje, a uczucia wewnątrz to zupełnie inna historia. Tu nie
chodzi o nasze zwykłe codzienne poświęcenia dla wspólnego dobra,
codzienne drobne rezygnacje z siebie (albo z czegoś dla siebie), ale
o drobnostki, które pokażą tej drugiej ukochanej połówce o
naszym przywiązaniu, o tym, że wiemy, że dla niej coś jest ważne
i właśnie dlatego to coś jej ofiarujemy. Piszę w formie dla
kobiet celowo, bo mężczyźni z reguły nieco inaczej odczuwają
takie potrzeby, w innym stopniu. To my jesteśmy (nad)wrażliwe i
jeśli nie zaspokoimy potrzeby bycia, kochaną, to wszystkie nasze
osiągnięcia, całe nasze życie wydaje nam się mniej kolorowe i
suche. Constanza Miriano w książce „ Poślub ją i bądź gotów
dla nie umrzeć” pięknie porównuje rolę mężczyzny. Mianowicie
pełni on rolę wycieraczek, które ułatwiają nam oglądanie świata
przez przednią szybę. Czasem niby świeci słońce, ale szyba jest
tak brudna, że nic nie widać, wtedy On włącza spryskiwacz i
oczyszcza nam spojrzenie – batonami! Jednocześnie podczas ulewy
jest po prostu niezbędny, bez jego pomocy nie pojedziemy w świat,
nic nie zrobimy, nie załatwimy, bo nic byśmy nie widziały.
Spotkanie mojego
przyszłego męża sprawiło, że niepostrzeżenie życie wywróciło
mi
się do góry
nogami, a właściwie, to tylko (albo aż) wszystko poprzemieszczało
się w inne miejsca, czasem nabrało innej wartości, a czasem
zostało zdegradowane i całkiem zniknęło. Po ślubie Jego
obecność pozwoliła mi na nowo ułożyć siebie i nasz świat, co z
kolei umożliwia wykluwanie się niecodziennym pomysłom, i
realizowaniu ich, co wcześniej absolutnie było nierealne. Bez
takich wycieraczek moje życie byłoby nierealne, choć wykonalne.
08 marca 2015
Raniąca potęga słów czyli o tym czy jestem leniwa.
Niedawno
na ulicy zobaczyłam matkę, która do swojej kilkuletniej córki
mówiła „Jesteś okropna, przez Ciebie zawsze się spóźniam”.
Nie mam zielonego pojęcia o co chodziło, ale dziewczynka była
słodka, uśmiechnięta i ze wszystkich sił starała się nadążyć
swoimi krótkimi nóżkami za matką, która prawie biegła wciąż
wydłużając krok. Ten widok przypomniał mi jak silnie działają
na nas słowa, jak nieraz miażdżący efekt wywierają w psychice
każdego, każdej z nas (a co dopiero dziecka!). Są słowa raniące,
gdy wypowiada się je raz i są inne, niby o mniejszym natężeniu
negatywnym, ale wypowiadane wielokrotnie przez osobę nam bliską,
dotkliwie upośledzają nasze poczucie własnej wartości.
Jak
to wyglądało u Was? Czy rodzice wspierali Was i budowali, czy wręcz
przeciwnie? Pytam, bo u mnie było różnie. Jak już Wiecie z postu
o śpiącej królewnie, mama nie budowała mnie jako kobiety, ale ciągle wmawiała mi,
że mam talent malarski (który ku jej rozpaczy marnuję), że jestem
niezwykle zdolna (tylko leniwa!) i HIT! że mam dobre serce i dlatego
dobieram sobie… kiepskich znajomych. Czyli były komunikaty
pozytywne, było wsparcie, były oczekiwania, które miały (!) pomóc
w osiąganiu w życiu więcej. Tak, to wszystko było, ale
jednocześnie wciąż słyszałam, że coś marnuję, czegoś nie
wykorzystuję, że mam kiepski gust i że jestem leniwa. To ostatnie
to było moje przekleństwo. To jest to słowo, to określenie, które
mnie tłamsiło. Sprawiało, że nic nie chciałam robić, bo
jestem… leniwa. No, w końcu trzeba było zasłużyć na to
określenie :P
A to „nicnierobienie” przejawiało się jako
czytanie ogromnych ilości książek, uczestniczenie w przeróżnych
warsztatach, wolontariatach, wyjazdach w góry, na kajaki, na żagle
itp. Czyli „naprawdę” leżałam na tapczanie do góry brzuchem i
liczyłam plamy na suficie :P
Leniwe wyszły!!! ;) |
Ale
wracając do słów, które są potężną bronią i jeśli celnie je
ktoś zada, może zablokować nasz rozwój, nasze życie na wiele lat.
Co ta mała dziewczynka dowiadywała się w tym dniu, a może i w
każdym innym też? Że JEST OKROPNA i że TO JEJ WINA, ŻE MAMIE COŚ
NIE WYCHODZI. A przecież to mama jako dorosła odpowiada za
organizację czasu i swojego, i dziecka!
Zapraszam
Cię teraz do zastanowienia się nad tym jakie słowa Ciebie zraniły
i zamknęły? Kto je wypowiedział i dlaczego ta opinia była przez
Ciebie postrzegana jako ważna? A może jeszcze nie usłyszałeś, że
jesteś dobry, piękny, wartościowy, że masz wiele możliwości i
od Ciebie tylko zależy co będziesz w życiu robić? Skąd o tym
wiem? Bo On jest dobry i dał nam wolną wolę. Bo
to On uważa, że jesteśmy piękni i doskonali i … kim my jesteśmy
żeby podważać Jego zdanie? ;)
Jeśli
nadal masz wątpliwości, to proponuję pewne ćwiczenie (tylko
trzeba je wykonywać codziennie przez 2 minuty, przez około 3
tygodnie): stań przed lustrem, takim dużym, a jeśli nie masz, to
przed witryną, szybą albo innym swoim odbiciem i powtarzaj, patrząc
sobie prosto w oczy komplementy np.: pięknie wyglądasz, jesteś
dobra/y, potrafisz się dobrze umalować, świetna fryzura, doskonale
radzisz obie w pracy itd. Co to da? Przede wszystkim rozpocznie
proces odczarowania złych słów, ich negatywny wpływ na Ciebie się
zmniejszy i zaczniesz dostrzegać swoje nowe(choć istniejące w Tobie od dawna!) zalety i szanse jakie
przed Tobą się pojawiają.
Śmieszne? Bardzo:) ale działa!
Zatem
do dzieła! Dziś dzień kobiet, a może i Twój nowy początek?
04 marca 2015
Toksyczne relacje cz.2
Toksyczni
rodzice… tak, o tym pisałam ostatnio, ale nie zaznaczyłam, że
mega zazdroszczę tym, których rodzice pomagają, wspierają ich,
kształtują i ukierunkowują, jednocześnie nie wymuszając w zamian
„drobnych” rzeczy, nie zmuszają do stosowania ich dobrych rad
itp. Zazdroszczę, ale na szczęście dostrzegam, że dostałam od
Niego oprócz toks-mamy również cud-teściową
;) Kto z Was może podpisać się pod tą drugą częścią? Niewielu
prawda? I ja to dostrzegam i z tego czerpię siłę (tzn. z tego, że
dostrzegam pozytywne strony życia:P)
Dziś skupię się na grupie ludzi narzekających. W poprzednim poście tylko o nich wspomniałam, teraz temat nieco rozwinę. Dlaczego ich nie lubię? Bo jak się spotykam z kimś takim, to po kilku minutach rozmowy jestem zmęczona, a ta rozmowa przeradza się we wzajemne prześciganie w temacie kto ma gorzej. Żeby się ustrzec takiej negatywnej spirali nauczyłam się pytać: Co słychać… dobrego? (!!!) I wtedy zapada cisza. Wiecznie narzekający rozmówca musi się wysilić i znaleźć w ogromie swojego nieszczęścia czy to prawdziwego czy (w 99%) wyimaginowanego jakiś pozytyw. Niby nic takiego, ale przyznajcie sami, jak ktoś podczas rozmowy z Wami zaczyna opowiadać, jak mu to źle, jak w pracy ciężko, a płacą mało, jak to mąż czy chłopak nie potrafi postawić się mamusi, jak żona ciągle ze swoją mamą przez telefon się konsultuje w sprawie… jak sąsiad żyć nie daje, jak wszystko podrożało i w dodatku niespodziewanie tej zimy spadł śnieg, to każdemu się udzieli i też zacznie narzekać, a jak powodów braknie, to Polak potrafi i coś nazmyśla, żeby nie być gorszym…
Narzekający w końcu pójdzie dalej siać niepokój, a my zostajemy sami, zdołowani, choć kilka minut temu czuliśmy się szczęśliwi w ten słoneczny śnieżny dzień z perspektywą miłego popołudnia i pysznej kawy. W takim wypadku należy wdrożyć jeden z naszych mechanizmów autoterapii, ale o tym będzie oddzielny post ;)
Tak, unikam czarnowidzących narzekających marud, bo po kilku naiwnych próbach poprawy ich nastroju zrozumiałam, że taka postawa stanowi sens ich życia. Oni taplają się w swoim nieszczęściu, ono ich dowartościowuje i biada temu, kto wyciągnie do nich pomocna dłoń, bo to może oznaczać zmianę, na którą nie są gotowi i której w gruncie rzeczy nie chcą.
My za to możemy ich unikać, jeśli nie chowając się za pobliskimi drzewami, żeby wyeliminować kontakt na ulicy, to np. nie odbierając telefonów. Jeśli natomiast jesteśmy skazani na taką obecność np. w pracy i należymy do odważnych, to można wprost powiedzieć kulturalne ZAMKNIJ SIĘ! KONIEC NARZEKANIA! Jeśli nie należymy do odważnych albo narzekającym jest… szef, to hmmm… możemy założyć słuchawki lub skupić się na pracy, ewentualnie ją zmienić, bo w końcu to my mamy decydować o naszym życiu. Ale jeśli ktoś nie ma zamiaru zmienić pracy, bo to miała być praca marzeń, to może kreatywnie podejść do problemu i na każdy smutny, dołujący komunikat odpowiadać czymś pozytywnym ze swojego życia. To dodatkowo bardzo pozytywnie wpłynie na nas samych ;) Jak widzicie mamy kilka możliwości, ale najważniejsze, to nie dać się wciągnąć w spiralę narzekania.
A jak Wy sobie radzicie z narzekającymi marudami?
Dziś skupię się na grupie ludzi narzekających. W poprzednim poście tylko o nich wspomniałam, teraz temat nieco rozwinę. Dlaczego ich nie lubię? Bo jak się spotykam z kimś takim, to po kilku minutach rozmowy jestem zmęczona, a ta rozmowa przeradza się we wzajemne prześciganie w temacie kto ma gorzej. Żeby się ustrzec takiej negatywnej spirali nauczyłam się pytać: Co słychać… dobrego? (!!!) I wtedy zapada cisza. Wiecznie narzekający rozmówca musi się wysilić i znaleźć w ogromie swojego nieszczęścia czy to prawdziwego czy (w 99%) wyimaginowanego jakiś pozytyw. Niby nic takiego, ale przyznajcie sami, jak ktoś podczas rozmowy z Wami zaczyna opowiadać, jak mu to źle, jak w pracy ciężko, a płacą mało, jak to mąż czy chłopak nie potrafi postawić się mamusi, jak żona ciągle ze swoją mamą przez telefon się konsultuje w sprawie… jak sąsiad żyć nie daje, jak wszystko podrożało i w dodatku niespodziewanie tej zimy spadł śnieg, to każdemu się udzieli i też zacznie narzekać, a jak powodów braknie, to Polak potrafi i coś nazmyśla, żeby nie być gorszym…
Narzekający w końcu pójdzie dalej siać niepokój, a my zostajemy sami, zdołowani, choć kilka minut temu czuliśmy się szczęśliwi w ten słoneczny śnieżny dzień z perspektywą miłego popołudnia i pysznej kawy. W takim wypadku należy wdrożyć jeden z naszych mechanizmów autoterapii, ale o tym będzie oddzielny post ;)
Tak, unikam czarnowidzących narzekających marud, bo po kilku naiwnych próbach poprawy ich nastroju zrozumiałam, że taka postawa stanowi sens ich życia. Oni taplają się w swoim nieszczęściu, ono ich dowartościowuje i biada temu, kto wyciągnie do nich pomocna dłoń, bo to może oznaczać zmianę, na którą nie są gotowi i której w gruncie rzeczy nie chcą.
My za to możemy ich unikać, jeśli nie chowając się za pobliskimi drzewami, żeby wyeliminować kontakt na ulicy, to np. nie odbierając telefonów. Jeśli natomiast jesteśmy skazani na taką obecność np. w pracy i należymy do odważnych, to można wprost powiedzieć kulturalne ZAMKNIJ SIĘ! KONIEC NARZEKANIA! Jeśli nie należymy do odważnych albo narzekającym jest… szef, to hmmm… możemy założyć słuchawki lub skupić się na pracy, ewentualnie ją zmienić, bo w końcu to my mamy decydować o naszym życiu. Ale jeśli ktoś nie ma zamiaru zmienić pracy, bo to miała być praca marzeń, to może kreatywnie podejść do problemu i na każdy smutny, dołujący komunikat odpowiadać czymś pozytywnym ze swojego życia. To dodatkowo bardzo pozytywnie wpłynie na nas samych ;) Jak widzicie mamy kilka możliwości, ale najważniejsze, to nie dać się wciągnąć w spiralę narzekania.
A jak Wy sobie radzicie z narzekającymi marudami?
02 marca 2015
Toksyczne relacje cz.1
Wciąż powracam
do jakości naszych zwykłych kontaktów. Zastanawiam się jak to się
dzieje, że nie zadowalają mnie gadki tylko o pierdołach, a
wkurzają rozmowy prowadzące do narzekania na rzeczywistość, na
życie, na męża, chłopaka, na rodziców, dzieci, pracę... Często
w rozmowach wchodzimy albo dajemy się wciągać w dywagacje na temat
tego, że ktoś powinien tak czy inaczej postępować. Te moje dzieci
tak źle sobie radzą, a mąż to tylko przed telewizorem leży i nic
nie robi, nawet talerza nie odniesie do kuchni... I żeby to była
jedna czy dwie takie rozmowy, to można by jeszcze zrozumieć (w
ramach terapeutycznego podejścia do ludzi). Ale nie! Z reguły to
każde spotkanie zmierza właśnie w tym kierunku. Ciągłe
wałkowanie tematu do niczego nie prowadzi. Ale czy prawdziwa miłość
polega na tym, że kogoś zmieniamy i dopasowujemy do siebie? Czy
konieczne jest zmienianie czyichś przyzwyczajeń, które
niekoniecznie są błędne, ale po prostu inne? Czy nasi rodzice, czy
dzieci są tacy uparci, nieznośni, że nie da się wytrzymać? A
może po prostu mają inne zdanie i należałoby je uszanować? Jeśli
chodzi o dzieci, to pewnie wszystko zależy od ich wieku, ale w
przypadku rodziców, to dlaczego mieliby oni postępować, tak jak my
sobie tego życzymy? Bo to logiczne? Dobre? Może i tak ale dla kogo?
Jeśli oni podejmują jakąś decyzję, to dokonują określonego
wyboru. Pozwólmy im zatem ponosić również i konsekwencje tychże
wyborów. To trudne? Tak!!! Nawet bardzo! ale jeśli jesteśmy
dorośli, to powinniśmy rozróżnić nasze życie od ich drogi.
Już
wiecie, że mam nieciekawą relację z mamą, ale niedawno odkryłam
analogię postępowania z nią w stosunku do rodziców wychowujących
dzieci. Jeśli czegoś dziecku zabraniamy, bo jako dorośli potrafimy
przewidzieć nie tylko bliższe, ale i dalsze konsekwencje działań,
to podołajmy w utrzymaniu wymierzanej kary, sankcji. Nie litujmy się
pod wpływem pięknego uśmiechu niewinnych oczek ;) dla dobra
malucha trzeba być konsekwentnym. Tak samo z rodzicami, jeśli
mówimy, że coś postanowiliśmy, coś robimy, do czegoś dążymy,
to nie zmieniajmy zdania pod wpływem ich manipulacji (Łatwo mi się
pisze, a sama ulegam teściowej jak wymusza przyjście na kawę czy
obiad :P). To manipulacja w miarę nieszkodliwa, jednak najczęściej
występuje u wielu rodziców taka, która rozbija nas, nasze życie,
nasze związki.
Zapraszam Cię
teraz do zastanowienia się czy wśród twoich znajomych, rodziny
może przyjaciół jest ktoś, kto ma taką toksyczną postawę? Czy
jest ktoś, kto przez swoje zachowanie, opowieści odbiera Ci
energię, nie pozwala dobrze przeżywać pozostałych relacji i w
ogóle życia. To może być pozornie najbliższy przyjaciel, ktoś z
rodziny bliższej lub dalszej, kolega/koleżanka w pracy, sąsiad.
Często kogoś takiego nie możemy wyeliminować z otoczenia, ale
wystarczy wiedzieć o tym jak na nas wpływa, by rozpocząć proces
budowania bariery o specyficznych właściwościach. Ta bariera nie
powinna pozwalać na docieranie do naszej psychiki, do naszego
wnętrza negatywnej siły słów tej osoby, przy jednoczesnej
przepuszczalności naszych dobrych emocji. Tak, bo powinniśmy wciąż
tę osobę otaczać miłością i dobrem.
A wracając
jeszcze do narzekania i wałkowania trudnych tematów. Jeszcze w
narzeczeństwie musiałam rozpocząć żmudną naukę kończenia
sporów, kłótni. Kusiło mnie, żeby „temat” przeżywać i
przeżuwać, jak starą skarpetę, porównywać do innych sytuacji,
przywoływać poprzednie kłótnie, bo to się przecież ze sobą
wiąże... Jakie to kobiece prawda? Takie emocjonowanie się każdą
przykrą chwilą. Jednak zrozumiałam, że w rzeczywistości, to do
niczego nie prowadzi, a może jedynie ranić, tę drugą najbliższą
osobę, może umniejszać Jego zaangażowanie w imię moich
poronionych ambicji bycia idealną w idealnym związku. I o zgrozo!
Rani też mnie! Teraz już tego prawie nie ma, ale nadal muszę
pamiętać, że wałkowanie tematu, który już został omówiony,
zamknięty i przebaczony jest ZŁE, ZGUBNE i naprawdę NISZCZĄCE!
To też toksyczne
zachowanie, zatem eliminujmy ze swojego życia takie postawy zarówno
u siebie, jak i u ludzi, wśród których żyjemy. Dojrzewanie do
budowania zdrowych relacji to przecież nasze powołanie ;)
Dzisiejszy post
to początek małej serii tekstów o toksycznych ludziach wokół
mnie. Jestem pewna, że wokół Was również są takie osoby i w
jakiś sposób nie pozwalają Wam cieszyć się każdym aspektem
życia w pełni. Pora to zmienić!
27 lutego 2015
Małżeńskie zamyślenie cz. 6 W pogoni z winem, paprotką i ciepłymi relacjami z bliskimi.
Zasiadając do
pisania posta zorientowałam się, że poprzedni opublikowany jeszcze
przed Wielkim Postem dotyczył eliminowania z naszego życia pewnych
zgubnych dla nas nawyków. A przecież z tym właśnie kojarzy się
nam post, właśnie z odmawianiem sobie czegoś. A może by tak zrobić
inaczej? W końcu z natury jestem przekorna ;) Zaczęło się
niewinnie przy kieliszku wina (no dobrze, nie jednym :P) podczas gry
planszowej w poprzedni poniedziałek. Kolejny raz uświadomiłam
sobie jak ważne są relacje z innymi, jak potrzebny jest kontakt,
inne spojrzenie na te same sytuacje. Nie możemy się kisić
zamknięci na świat, bo... nie ma czasu. Niby jesteśmy w kontakcie,
ale NAPRAWDĘ spotkanie z drugim człowiekiem, to o wiele więcej niż
facebookowe pogawędki, sms-y, czy maile na szybko wysyłane
wieczorem przed spaniem (bo wcześniej szkoda czasu). Oczywiście nie
mówię, tu o sytuacji kiedy mieszkamy kilkaset kilometrów od siebie
czy nawet w innym kraju, ale o naszych sąsiadach, albo mieszkańcach
tego samego miasta. Tak wiem, jesteśmy zabiegani, ale to nie powód
żeby sobie odmawiać zdrowych, naturalnych relacji. Rozmowy,
wspólnego śmiania i wspominania.
Hmm, pierwszym momentem do takiej refleksji było niedawne spotkanie planszowo-winne i powitanie w naszym domu Zuzi – paprotki, na której będę testowała moje hodowlane zdolności. Następnie z okazji Popielca ukazało się kilka ciekawych artykułów dotyczących super pomysłów na umartwianie, na zmianę siebie, swojego życia. Kilka z nich było naprawdę godnych polecenia, bo pokazywały nieszablonowe spojrzenie na okres Wielkiego Postu, jako radosnego umartwienia, a nie ponurego, pobożnego składania „rączek w pączki” i po wyjściu z kościoła obgadywania sąsiadek. Ja postanowiłam przez te sześć tygodni popracować na relacjami, kolejny raz zwrócić się do bliskich i dając siebie cieszyć się ze wspólnych spotkań.
Hmm, pierwszym momentem do takiej refleksji było niedawne spotkanie planszowo-winne i powitanie w naszym domu Zuzi – paprotki, na której będę testowała moje hodowlane zdolności. Następnie z okazji Popielca ukazało się kilka ciekawych artykułów dotyczących super pomysłów na umartwianie, na zmianę siebie, swojego życia. Kilka z nich było naprawdę godnych polecenia, bo pokazywały nieszablonowe spojrzenie na okres Wielkiego Postu, jako radosnego umartwienia, a nie ponurego, pobożnego składania „rączek w pączki” i po wyjściu z kościoła obgadywania sąsiadek. Ja postanowiłam przez te sześć tygodni popracować na relacjami, kolejny raz zwrócić się do bliskich i dając siebie cieszyć się ze wspólnych spotkań.
Po pierwsze
znajomi, bliscy przyjaciele, koledzy/koleżanki - spotkanie na kawę
z ciachem nie zajmuje wiele czasu, a możemy im ofiarować nasze
zabiegane cenne minuty. Czy u was też tak jest, że niektóre
spotkania przekładacie od kilku miesięcy z jakże ważnego powodu
zbyt wielu zajęć? Niby to nic nowego, ale nasza postawa, my sami
jesteśmy inni w momencie zmagania się z jakimś problemem i kiedy
już z nim się uporamy. Chcemy też siebie kreować na ludzi sukcesu
i dlatego lepiej opowiadać komuś o trudnościach, jak już je
pokonamy. A może obdarujmy przyjaciół, otwarciem się i zaufaniem
i pokażmy się jeszcze w trakcie takich zmagań. Obdarujmy ich swoją
nieidealnością. Nie po to, by problemy same się rozwiązały, ale
by nasze spojrzenie i emocje nie były już takie ułożone.
Otwartość rodzi otwartość, a trwanie przy przyjaciołach gdy
pokonują oni przeszkody, scala relację i przenosi ją na wyższy poziom.
Po drugie
rodzina, czy ta, z której wychodzę, czy ta do której weszłam.
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą... i jak wyniosą
ich drzwiami, to oknem nie wejdą z powrotem! To co możemy dla nich
zrobić, to być, słuchać, potrzymać za rękę, wypić wspólnie
kawę i ...BYĆ. Już pisałam o tym, że koniecznie muszę notować,
to co moja teściowa opowiada, żeby to nie zniknęło. Można wrócić
to tego tu. Ale teraz więcej czasu i uwagi muszę też poświęcić
mojej cioci, siostrze mamy, która jest dla mnie ogromnym wsparciem i
wiele umiejętności i dobrych skłonności jej zawdzięczam. To ona
w dużej mierze kształtowała we mnie kobietę ;) teraz pora na
odwdzięczenie się i tak naprawdę, to ciesze się, że w ogóle mam
taką możliwość! Skąd wzięło się powiedzenie, że z rodziną
dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach? Może właśnie stąd, że
nie dbamy o te relacje, bo wydaje nam się, że samo się zrobi,
skoro już ta więź istnieje? A przecież ją też należy
pielęgnować, jak wszystkie pozostałe. Tak więc, nie myślę co
zyskam, ale skupiam się na tym co mogę rodzinie dać.
Trzecia, chyba
najważniejsza dla mnie obecnie sprawa, to relacja z mężem. Mąż
to rodzina? Tak, ale jest znacznie ważniejszy więc oddzielny akapit
tylko o Nim ;) Niby jesteśmy razem, niby rozmawiamy, ale jednak
potrzeba ciągłego powrotu do siebie, do skupienia się na sobie
nawzajem. Koniecznie trzeba znaleźć czas na zostawienie problemów
i trudności w przedpokoju i byciu razem. Wtedy codzienna czułość,
ciepłe spojrzenia i drobne gesty dobroci nabierają większej mocy.
Miłość wtedy potrafi budować i góry przenosić. Wystarczy tylko
pozwolić jej się poprowadzić, pozwolić jej mówić i tworzyć
siebie na nowo. Zarówno nas jako My, jak również nas jako
oddzielne osoby. Wiecie? Z jednej strony o tym doskonale oboje wiemy, ale jednocześnie, każdy taki "powrót do podstaw" na nowo nas oświeca, jak bardzo to jest ważne.
Paprotka Zuzia i anioł Lucek ;) |
A Ty jakie masz
postanowienia? Czy myślałaś/eś już nad tym? Nie trzeba zaczynać
w sam Popielec, ale naprawdę warto wyruszyć w drogę przemiany
siebie, może to czas dla Ciebie na rozpoczęcie wytyczania celów? I
co ważniejsze realizowania ich?
13 lutego 2015
Złodziej pospolity i złodziej tajniak
W moim życiu
bardzo wiele się teraz dzieje. Z jednej strony szukam pracy i to nie
jakiejkolwiek, ale mam konkretny typ, jasno określony. A z drugiej
strony, życie prywatne, rodzinne i nieco w nim komplikacji. Pojawiła
się też myśl stworzenia i zrealizowania pewnego projektu, o którym
pewnie jeszcze opowiem ;) Jednak tematem dzisiejszego postu będą
wymówki jakie znajdujemy sami dla siebie, podczas realizacji
założonych celów. Mam nadzieję, że wykonaliście swoje koło
życia i odpowiedzieliście na pytania. Dlaczego mam nadzieję? Bo od
samego czytania postów Wasze życie się nie zmieni. Od patrzenia na
monitor komputera, tabletu, komórki nie będziecie bliżsi
spełnienia swoich marzeń czy planów. Dlatego jeśli jeszcze z
jakiegoś powodu nie wykonaliście podziału swojego życia na sfery,
zapraszam Tutaj. Jeśli natomiast już takie koło życia macie
sporządzone i odpowiedzi na pytania zapisane, to zajmiemy się tym
wszystkim, co nam przeszkadza w realizacji naszych celów.
Znasz to
poczucie, że niby wszystko ok, ale niepotrzebnie oglądasz kolejne
sezony ulubionego serialu nic w tym czasie nie robiąc? Zakupy w
kolejnym centrum handlowym też nie były takie konieczne, zwłaszcza
jak zmarnowało się tam kilka godzin, prawda? Proszę, abyś teraz
wzięła/wziął czystą kartkę i w 5 punktach zapisał/a swoje
„przeszkadzacze” takie zielone stworki-potworki, zmory
codzienności, które odbierają Ci poczucie pełnej radości z
dobrze wykorzystanego dnia. Poniżej zamieszczę przykłady złodziei
czasu, pewnie macie też kilka innych swoich, bo każdy z nas jest
inny i dla każdego marnowanie czasu jest czymś innym. Ważne jest,
aby obok zapisanych przeszkadzaczy zapisać ile czasu w ciągu dnia
na to poświęcacie, a następnie ile to czasu w ciągu tygodnia.
ZAPISZ koniecznie te cyfry, niechaj to wreszcie do nas dotrze.
Złodziej
pospolity – to oczywiste pożeracze czasu, nie trzeba nikomu
tłumaczyć
- Telewizja
- Portale społecznościowe
- Leniuchowanie, obijanie się w domu
- Plotkowanie (czy to przez internet, telefon czy osobiście przy kawusi)
- Brak organizacji przewidzianych zadań do wykonania.
Złodziej –
tajniak – to takie pochłaniacze czasu, które uważamy za wręcz
potrzebne, konieczne, zdrowe itp.
- Dojazdy – tak, jeśli dojazd do pracy, na dodatkowe zajęcia zajmuje więcej niż 30 min w jedną stronę to może warto przemyśleć zmianę (pracy lub miejsca zamieszkania) albo inną konfigurację, np. takie ułożenie kolejności zadań, aby dojazd zajmował mniej czasu.
- Oszczędzanie – kupujesz kilka produktów, bo taniej? A po co Ci 5 jogurtów, 6 serków, 3 kg cytryn, itp.? Przecież to się zepsuje i będziesz musiała/musiał jechać po kolejne super okazje i postać w ogonku. Albo sprzedaż przez internet używanych przedmiotów. Zarobisz 5-10 zła ile czasu zajmie dopracowanie oferty, zrobienie i wrzucenie zdjęć? Nie mów tylko, że 15 min...
- Przemęczenie – tak, jak jesteś zmęczony/a, to masz mniej energii, na codzienne sprawy, a przez to zajmują Ci one więcej czasu. A poza tym jak nie dośpisz i nie dojesz, to wcale nie będziesz lepszym pracownikiem, żoną/mężem, matką/ojcem itd.
Ja wprawdzie nie
mam telewizora i bardzo mi z tym dobrze ;) ale znalazłam sobie inny
pożeracz czasu, a mianowicie filmy i seriale w internecie. Jeśli w
ciągu dnia oglądam 3-5 odcinków i przy tym sprzątam, gotuję,
piszę, czytam, piorę, i robię kilka innych rzeczy, to ok, ale
jeśli się złapię, na tym, że zamiast robić coś produktywnego
zaparzam kolejny kubek kawy (no jakże przy tym kuszącej aromatem i
smakiem), rozsiadam się na łóżku i 2 godzinę robię jedno
wielkie.. NIC, to w pewnym momencie zaczynam czuć, że coś jest nie
tak. W końcu wcale nie byłam zmęczona i nie potrzebowałam chwili
wytchnienia, to po prostu leniuchowanie. A tyle miałam zaplanowane
na ten czas :P Na całe szczęście takie chwile słabości nie
zdarzają mi się często, za to motywują do pracy nad sobą!
A jak to u Ciebie
wygląda? Idealnie wykorzystujesz czas i nie pochłaniają Cię
podstępni złodziej? Czy też czasami się im poddajesz i potem
czujesz małego kaca czaso-moralengo?
Jeśli już macie
zapisane to w punktach wraz z określeniem czasu, podsumujcie to i
zastanówcie się co w ciągu tego czasu można zrobić, co pomogłoby
Wam w realizacji marzeń, planów. To niesamowite ile godzin
tygodniowo marnujemy, minuty przeciekają przez palce i kumulują
się w...czas, który teraz możemy sobie jakoś zaplanować ;)
W kolejnych
postach przyjrzymy się kolejny raz naszym celom i tym czym już
teraz dysponujemy. Teraz Wam życzę powodzenia w coraz
efektywniejszym zarządzaniu czasem, weekend to dobra okazja do
przemyśleń i zaplanowania zmian, czego i sobie życzę ;)
07 lutego 2015
Otwartość na zmiany te duże i te małe, ale codzienne
Czy lubicie w
życiu zmiany, niespodzianki? Ja kiedyś uwielbiałam, potem zaczęłam
się ich bać, lubiłam jak wszystko było przewidywalne, znajome,
jak nie trzeba było się bać niespodzianek codzienności. Potem
pojawił się u nas okres wszelkiego rodzaju trudności. I zaczęliśmy
się z mężem bać pytania: „Panie Boże i co jeszcze?” bo zaraz
potem wyskakiwał kolejny problem. Ten etap powoli za nami, a może
przyzwyczailiśmy się do ciągłych zmian. W końcu inteligencja to
też zdolność szybkiego przystosowania się do zmieniających
warunków (nieważne, że to chyba chodzi o klimat :P), a w końcu
uważamy się za (w miarę) inteligentnych ludzi.
Podobno kobieta
zmienną jest. Czyli otwartość na zmiany leży w naszej naturze?
Takie określenie wynika przede wszystkim z cyklicznego wpływu
hormonów na psychikę kobiety. Swoją drogą ciekawe, który
mężczyzna wytrzymałby tak częste huśtawki nastrojów i
wewnętrznych stanów emocjonalnych dłużej niż kilka dni? :)
Zmienność nasza wynika też z umiejętności wczuwania się w sytuacje innych ludzi. Jeśli przyjaciółka opowiada nam o swoich problemach, to nie kiwamy głowami i nie mówimy prostego „OK”, tylko drążymy temat, pytamy jak ona się czuje, czy możemy pomóc, porównujemy inne podobne sytuacje, o których wiemy, bo może tamte rozwiązania i tu się sprawdzą, a wszystko to dlatego, że dostosowujemy swoje emocje do osoby, z którą rozmawiamy chcąc jej pomóc na nasz jedyny w swoim rodzaju kobiecy sposób. Nie wpadamy od razu w depresję, nie zalewamy się łzami współczucia, ale jesteśmy (TYLKO!) o jeden, dwa poziomy emocjonalne wyżej, żeby móc lepiej zrozumieć, wesprzeć, poznać. Schodzimy często z naszego błogostanu, spokoju, radości, czy nawet euforii do czyjegoś smutku, bólu. My kobiety potrafimy niejako wejść w czyjąś skórę, i naprawdę zrozumieć prawdziwe powody takiego czy innego zachowania ludzi. Mężczyźni nawet jeśli potrafią się wzruszyć, to bardziej dlatego, że odzwierciedlają czyjeś emocje, a nie dlatego, że do końca się wczuwają. Owszem są wyjątki, ale jednak nie są one regułą. Oni w większości mają do tego podejście rozumowe i do owego wzruszenia dochodzą inną drogą niż my.
Zmienność nasza wynika też z umiejętności wczuwania się w sytuacje innych ludzi. Jeśli przyjaciółka opowiada nam o swoich problemach, to nie kiwamy głowami i nie mówimy prostego „OK”, tylko drążymy temat, pytamy jak ona się czuje, czy możemy pomóc, porównujemy inne podobne sytuacje, o których wiemy, bo może tamte rozwiązania i tu się sprawdzą, a wszystko to dlatego, że dostosowujemy swoje emocje do osoby, z którą rozmawiamy chcąc jej pomóc na nasz jedyny w swoim rodzaju kobiecy sposób. Nie wpadamy od razu w depresję, nie zalewamy się łzami współczucia, ale jesteśmy (TYLKO!) o jeden, dwa poziomy emocjonalne wyżej, żeby móc lepiej zrozumieć, wesprzeć, poznać. Schodzimy często z naszego błogostanu, spokoju, radości, czy nawet euforii do czyjegoś smutku, bólu. My kobiety potrafimy niejako wejść w czyjąś skórę, i naprawdę zrozumieć prawdziwe powody takiego czy innego zachowania ludzi. Mężczyźni nawet jeśli potrafią się wzruszyć, to bardziej dlatego, że odzwierciedlają czyjeś emocje, a nie dlatego, że do końca się wczuwają. Owszem są wyjątki, ale jednak nie są one regułą. Oni w większości mają do tego podejście rozumowe i do owego wzruszenia dochodzą inną drogą niż my.
To
cudowne prawda? Po prostu mamy inne role w życiu do spełnienia ;)
Kobieta jest też
zmienną z innego powodu. A mianowicie dojrzewa przez całe swoje
życie i przez to się zmienia. W czasach liceum lubiłam inną
muzykę, bardziej rockową, mroczną, inaczej się ubierałam i nie
malowałam. Na jeansowe spodnie zakładałam czarną spódniczkę, do
tego za krótką bluzkę i buty podobne do bordowych glanów, a
błyszczyk, czy bezbarwna pomadkę uważałam za przykrą
konieczność. Tak, ja, która teraz bez tuszu na rzęsach czuję się
naga i na okrągło mogę słuchać muzyki jaką tworzą Norah Jones,
Carlos Santana czy zespół Prawdziwe Perły. A w dodatku kiedyś,
choć tak naprawdę niedawno, jeszcze kilka lat temu nie potrafiłam
spokojnie rozmawiać używając merytorycznych argumentów podczas
dyskusji, która poruszała jakoś głębsze pokłady moich potrzeb,
urazów psychicznych z dzieciństwa czy dotyczyła po prostu jakieś
bliskiej mi osoby. Teraz jestem spokojniejsza, potrafię wybaczać,
potrafię akceptować człowieka (nie akceptując jednocześnie zła,
którego się dopuszcza), jestem skłonna na tysiące sposobów
tłumaczyć złe zachowanie drugiej osoby, byleby tylko jej nie
skreślić. Chcę ratować związki, relacje a nie analizować, czy
są dobre (oczywiście poza tymi destrukcyjnymi) dla tych osób z
mojego punktu widzenia. Bo liczy się drugi człowiek.
Zmienność,
dojrzewanie to również nauka doceniania siebie i oceniania siebie,
zadowolenia z tego kim jesteśmy, co osiągnęliśmy. Możemy być
szalenie empatyczni w stosunku do innych, a sami siebie nie
akceptować (o tym oddzielny post …). Jeśli to stan przejściowy
wynikający z okresu dojrzewania, to prawdopodobnie to minie, ale
zdarza się, że w dzieciństwie i wczesnej młodości nie
słyszeliśmy zbyt dużo słów uznania i przez to nie potrafimy
właściwie podejść do naszych wad i zalet. Ba! Czasem tych zalet w
ogóle nie dostrzegamy, a przecież każdy/ każda z nas jest piękna
i wyjątkowa, jedyna i NAPRAWDĘ NIEPOWTARZALNA!
Zapraszam Cię
teraz do zastanowienia się nad zmianami w Twoim życiu, czy ostatnio
nastąpiło coś nagłego, spektakularnego, czy może tak jak u mnie
niepostrzeżenie pojawiło się kilka zmian i tylko nowe, trudne
sytuacje uświadamiają Ci że patrzysz na świat w inny, dojrzalszy
sposób? Z jednej strony bardziej odpowiedzialnie, z drugiej bardziej
optymistycznie i twórczo. A może te zmiany dopiero przed Tobą?
Jeśli tak, to otwórz się na nie. Zaakceptuj siebie taką/takim
jaka/i jesteś, na tym etapie Twojego życia i pozwól, aby nowe
doświadczenia w pozytywny sposób ukształtowały w tobie drogę do
rozwoju. Zastanówmy się też, czy jesteśmy otwarci na zmiany w
ludziach, którzy nas otaczają. Czy cieszymy się tymi zmianami, czy
się ich boimy? Stopień otwartości to też wskaźnik naszej
dojrzałości i świadomości ciągłych zmian w całym otaczającym
życiu. Wiec również w naszych znajomych bliższych czy dalszych.
Akceptacja decyzji innych i nienarzucanie im swojego zdania, swoich
rozwiązań, bo to ich życie a my możemy ich przyjąć i zaprosić
do siebie, otworzyć część naszego życia i pokłady naszej uwagi.
Możemy też zadecydować o końcu znajomości, o oddaleniu się z
ich życia, czy to dobre czy złe?
Pozwólcie, że ocenę zostawię
Wam, można podzielić się spostrzeżeniami w komentarzach ;)
Ten post, powstał w takiej formie ze względu na mój udział w akcji MGB tematem przewodnim, słowem kluczem jest OTWARTOŚĆ. To ciekawa akcja, która pozwala uzmysłowić nam jak mamy różne spojrzenia na świat, każdy z nas coś innego tworzy i tyle jeszcze możliwości przed nami ;) Jeśli chcecie poznać blizej akcję i wpisy na blogach w ramach tej akcji, to zapraszam tu.
Powinnam teraz nominować trzy osoby, które piszą blogi i mój wybór padł na:
1) blog Żona i mąż, autorka we wspaniały, ciepły sposób opisuje małżeńskie zmagania z życiem, radości, nadzieje i dobre chwile szczęścia
2) blog http://wymarzonazona.blogspot.com/
3) oraz blog Justyny świeżo upieczonej mamy ślicznej córeczki, której narodziny zmieniły nawet koncepcję bloga szminką malowane
Ten post, powstał w takiej formie ze względu na mój udział w akcji MGB tematem przewodnim, słowem kluczem jest OTWARTOŚĆ. To ciekawa akcja, która pozwala uzmysłowić nam jak mamy różne spojrzenia na świat, każdy z nas coś innego tworzy i tyle jeszcze możliwości przed nami ;) Jeśli chcecie poznać blizej akcję i wpisy na blogach w ramach tej akcji, to zapraszam tu.
Powinnam teraz nominować trzy osoby, które piszą blogi i mój wybór padł na:
1) blog Żona i mąż, autorka we wspaniały, ciepły sposób opisuje małżeńskie zmagania z życiem, radości, nadzieje i dobre chwile szczęścia
2) blog http://wymarzonazona.blogspot.com/
3) oraz blog Justyny świeżo upieczonej mamy ślicznej córeczki, której narodziny zmieniły nawet koncepcję bloga szminką malowane
Subskrybuj:
Posty (Atom)